wtorek, 23 kwietnia 2013

Pora na Przygodę - Rozdział 4

Nowy rozdział gotowy!
Szczerze, nie mam pojęcie czy jest to dłuższe czy krótsze od poprzedników. Po prostu pisałem to co mi dusza podpowiadała (czyli prostu chora psychika). Czcionka większa, bo ostatnio zostało mi zarzucone przez znajomą, że jest za mała. Nie wiem czy to prawda, ale "klient nasz pan". Choć osobiście wydaje mi się trochę teraz za duża.
Mam nadzieję, że będzie odpowiadać wam nowa i ostatnia część :)
Miłego czytania! 

Trevor z Victorią wyskoczyli przed smoka. Mężczyzna z Mieczem, Którym Zabijano Smoki zaatakował gada. Ten zionął ogniem, ale łatwo było go uniknąć. Zamach. Głowa poleciała kilka metrów dalej. Znowu. I tak jak poprzednio w miarę szybko rana się zregenerowała. Na razie nie pozostawało im nic innego jak dalszy atak siłowy. Choć teoretycznie był bez sensu to coś mogło się udać. Victoria wyciągnęła rewolwer. Blondyn zdziwił się, pierwszy raz od bardzo dawna zobaczył broń palną. W tym rejonie był to ewenement i większość mieszkańców nawet nie słyszała o takim cudzie. Ale ona jak gdyby nigdy nic strzelała i to całkiem celnie. Pif, paf, ale efekt raczej zbliżony do poprzednika. Smok, który powinien być już kilka razy martwy, próbował ich zabić. Ironia tragiczna. Prawie jak w Balladynie. Co chwila uskakiwali przed płomieniami, ale to było o tyle prostsze, że smoczek nie mógł celować w dwie strony równocześnie. Nagle się zatrzymali. Smok zdawał się wciągać powietrze. Trevor i Victoria nie zaprzestali ataków, ale stało się to czego się nie spodziewali. Z obu dziurek od smoczego nosa wydobył się ogień lecący w dwie strony, w których stali. Uciekli przed morderczą pożogą, ale z trudem ukryli się za stojącą obok kupą złota.
- Musimy szybko wymyślić jakiś konstruktywny plan! – zaproponowała lekko zadyszana Victoria. – Przecież on sam z siebie się nie zabije.
- W sumie, czemu nie? – zastanowił się Trevor.
Księżniczka spojrzała na niego jak na absolutnego idiotę. Wyraz jej twarzy odpowiadał mniej –więcej reakcji inteligentnego człowieka na nowy „hit” Justina Biebera.
- Czy masz zamiar zmusić go do samobójstwa? – zapytała oschle. – Chcesz mu powiedzieć, że ma popełnić samobójstwo? Raczej łatwiej będzie mu zabić nas niż siebie. Taki szczegół.
Blondyn nie odpowiedział. Jako, że cały czas byli pod ogniowym ostrzałem złote usypisko malało w równych odstępach czasu. A on myślał. Wziął do ręki Miecz, Którym Zabijano Smoki.
- Pomóż mi, moja stara przyjaciółko.
Victoria spojrzała na niego podobnym wzrokiem co wcześniej. Odetchnęła kilka razy na uspokojenie, ale jej wzrok wciąż wyrażał lekko zażenowane emocje. W jej głowie kołatały się najróżniejsze myśli. „Czemu on mówi do miecza jak do osoby?”, „Czy w ogóle zwrócił na nią uwagę?” i „Czy to możliwe, że latające wiewiórki mogą przelecieć lotem ślizgowym aż siedem metrów między drzewami?”. Ale to wszystko to było nic. Patrzyła z zapartym tchem jak Smok Nieśmiertelności wstrzymuje atak i przygląda się podejrzliwie jej potencjalnemu chłopakowi. Ten trzymając długi na dwa metry miecz zbliżał się do niego. Wziął głęboki wdech i krzyknął.
- Przyzywam cię, Obrończyni Miecza!!!
Nic się nie stało.
Zaraz. Stop! Stało się! Po kilku sekundach miecz zaczął świecić się na zielono. Zaczął też się przekształcać. Uniósł się w powietrze, upłynnił się i przeobraził w smoka. Cóż, smoka jak smoka. Plus-minus takiego jak jego przeciwnik. Wysoki na pół metra, krępy… Przepraszam. Sądząc po dosyć fantazyjnych blond włosach powinno to zostać powiedziane trochę inaczej. Wysoka na pół metra i krępa smoczyca. Może nie zjawiskowa, ale Smokowi Nieśmiertelności powinna się spodobać. Byli na podobnym poziomie atrakcyjności. W tym złym tych słów znaczeniu.
Miedzy dwoma gadami narastało dziwne napięcie. Jak między starym, niekoniecznie dobrym, małżeństwem. Zbliżyli się do siebie. Przygotowywali się do walki na śmierć i życie.
- Co? – zapytała na głos dziewczyna wychodząc z kryjówki. – Co to ma być? Przepraszam, ale gdzie tu jest jakikolwiek sens? Jakim cudem miecz zamienił się w smoka? Czy między tą dwójką były jakieś relacje, o których powinniśmy wiedzieć? To bardzo ważne, żeby racjonalnie ocenić sytuację! A przecież nic tu się nie trzyma jakiejkolwiek logiki! – chwila przerwy. - Dlaczego kotlety nie latają?
Trevor i oba smoki spojrzeli na nią spode łba.
- Niszczysz atmosferę – fuknął Trevor jak niezadowolony kot.
O jak słodko…” pomyślała Victoria. Zamyśliła się nad słodkością zaistniałej sytuacji, a smokom to odpowiadało, bo wreszcie przestała im przeszkadzać.
- Mówiłeś, że zaraz wrócisz! Ile miałeś zamiar siedzieć tu ze swoimi koleżkami?! Tobie tylko głupie mecze w głowie! – smoczyca rozpoczęła swój wywód smoczej żony.
- Ale kochanie… -zająknął się smok.
- Nie pyskuj mi tu. Co chcesz powiedzieć?! Pewnie znowu uganiałeś się za jakimiś jaszczurkami! No co?! Czy naprawdę sądziłeś, że nie zauważę tego co robiłeś?! Jeszcze się wzbogaciłeś! Czy miałeś w ogóle zamiar powiedzieć mi o tej złotej jaskini?!
- Ale, kochanie, zostałaś zaklęta w miecz ponad tysiąc lat temu. Jak miałem ci powiedzieć o jaskini? Jak miałem ci powiedzieć cokolwiek?
- NIE PYSKUJ!!! Jakbyś chciał to byś to zrobił!
Smok popatrzył na Trevora i Victorię wzrokiem mówiącym tylko jedno słowo - „Pomocy”. W sumie zrobiło im się żal stwora, który dopiero co chciał ich zabić. Nie zasłużył na tak straszliwą karę jak zrzędliwa żona. Coś jednak wisiało w powietrzu. I z pewnością nie był to kotlet. Wyczuwało się, że to będą ostatnie chwile. Smoczyca uniosła łapkę, bo jak to inaczej nazwać, i w powietrzu napisała trzy ognisty cyfry. 666. Jarzyły się niemiłosiernie. Smok Nieśmiertelności zdębiał na ich widok. Następny ciąg zdarzeń był stosunkowo nieprzewidywalny. I szybki.
Padł. Umarł. Nie żyje.
Trevor i Victoria spojrzeli po sobie, a potem na smoczycę.
- Co się stało? – odezwała się pierwsza Victoria. – Przecież tego smoka nie można zabić! Wszędzie pisali, że nie można go zabić!
- Ale to była śmierć naturalna – odparła gadzica. – Nikt go nie zabił. Sam umarł.
- Dobrze, ale jak? Teoretycznie smok NIEŚMIERTELNOŚCI powinien być NIEŚMIERTELNY!
Paczały przez chwilę na siebie, a Trevor zastanowił się nad sensem tej międzygatunkowej, żeńskiej wymiany zdań. Jeśli smok nie żyje to nie żyje. O czym tu dyskutować? Trzeba się cieszyć i zabrać z jaskini tyle złota ile tylko można unieść.
Nie zważając na jego racjonalne argumenty, kobiety dalej dyskutowały.
- Heksakosjoiheksekontaheksafobia. Lęk przed liczbą 666. Dostał zawału. Umarł śmiercią naturalną.
Po tych niezwykle optymistycznych słowach smoczyca zajęła się ogniem i ponownie przekształciła się znowu w Miecz, Którym Zabijano Smoki. Choć w sumie to powinien być Smok Zaklęty w Miecz, Którym Zabijano Smoki. SZMKZS. Nie, lepiej zostawić MKZS. Sprawa smoka nękającego okolicę rozwiązana. Victoria westchnęła pocieszona. Rozejrzała się. Trevora nie było. Zdziwiła się i zaczęła nerwowo szukać go wzrokiem. Kątem oka zobaczyła wystającą zza jednej ze złotych kupek stopę blondyna. Podeszła tam, żeby zobaczyć co robi. Schylał się i wyraźnie zagarniał coś do wszystkich możliwych kieszeni i… sakiewek. Uniósł głowę i spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
- Za jedzenie i uzbrojenie trzeba czymś płacić – rzucił oskarżająco i znowu się pochylił.
W tym momencie księżniczka przypomniała sobie, że znajdowali się w jaskini w całości wypełnionej złotem. Zastanowiła się chwilę. „Co prawda jestem księżniczką…”pomyślała również się schylając. „Ale trochę dodatkowych środków też by się przydało”. Zgarniali złote monety ramię w ramię aż nie zapełnili wszystkich możliwych zakamarków w odzieży. Bez słowa powędrowali ku bramie i opuścili złote miejsce. Kilka sekund później wrota przeobraziły się w litą skałę.
- Dobrze, że nie zmarnowaliśmy tam czasu – westchnęła Victoria usatysfakcjonowana.
Trevor pokiwał głową. Spod koszuli wyleciało kilka monet. Blondyn szybkim ruchem wgarnął je tam gdzie były. Akceptował niektóre przedmioty jako leżące na ziemi i ich nie tykał, lecz ta zasada nie tyczyła się pieniędzy. W końcu nie rosną na drzewach. Co prawda spotkał rasę drzew, na których rosły złote monety, ale drzewa te lubiły też zjadać ludzi. W ten sposób zebranie dużej ilości cennego kruszcu było problematyczne. Szczególnie, gdy na zainteresowanego łatwym zarobkiem biegł rozwścieczony, dosłownie, las.
Szli wzdłuż góry, a dookoła rozciągała się trawiasta równina. Gdzieś w oddali zobaczyli olbrzymiego, żółtego psa, który rósł z każdą chwilą. W pewnej chwili przestał rosnąć, ale zamiast tego przemienił się w wielkiego klapka. A potem w glana. Na koniec w kotleta na nóżkach. Przy nim stał mały chłopiec przebrany za królika machający we wszystkie strony zardzewiałym mieczem. Łowca smoków przyjrzał się temu co tam robili. Walczyli z czymś. Zobaczył małe, opierzone, wściekłe kulki. Aha, walczyli z kaczuszkami. Chłopiec zamachnął się i przeciął swym zacnym orężem kilka z nich na pół. Trevor parsknął, ale przypomniał po sobie jak sam niemal nie został pokonany przez te małe bestie. Victoria też stała, patrzyła i, prawdopodobnie, myślała. Ale blondyn nie interesował się tym zbytnio, bo zdawał sobie sprawę, że nie pojąłby co się dzieje w jej kobiecej głowie.
Po kilku chwilach ruszyli znowu przed siebie. Victoria wydawała się bardziej rozmowna, ale Trevor nie. Myślał o biednych bezdomnych lemurach. Mimo to dziewczyna postanowiła jakoś zagadać.
- Masz coś do roboty? Jakieś zlecenie, misję? – zapytała ciekawsko.
Mężczyzna pokręcił bezgłośnie głową.
- Chcesz iść do jakiegoś miasta? Tawerny? Słyszałam, że niedaleko jest miasteczko Kangurów Linoskoczków i jest tam bardzo interesujący lokal.
Znowu pokręcił na „nie”.
- A co powiesz na randkę? – kontynuowała, ale już bez takiej wiary jak wcześniej.
Tu chwila zastanowienia.
Trevor pokiwał głową. Można by odnieść wrażenie, że z większą dozą optymizmu niż wcześniej.


***
Zostawiłem w miarę otwarte zakończenie, bo istnieje szansa, że przyjdzie mi kiedyś do głowy kontynuacja tej jakże szalonej serii :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz