poniedziałek, 27 maja 2013

Durarara! - Rozdział 3

Trzecia i ostatnia część opowiadania z serii Durarara!
Zapraszam do czytania!

Za dwoma blondynami (z czego jednym farbowanym) stał ktoś jeszcze. Było to dziwne, bo na pierwszy rzut oka Victoria niczego nie zauważyła. A zwykle zauważała wszystko. Zupełnie jakby nieznajomy pojawił się tam znikąd. Przyjrzała mu się. Ubrany był w brązową szatę z zaciągniętym na oczy kapturem. Nie była w stanie zobaczyć jego twarzy. Zupełnie jakby był… Kaptur leżał trochę nienaturalnie. Jakby nie miał tylnej części głowy. Dziwne. Zamrugała. Dalej tam stał. Ale tym razem wszystko było anatomicznie w porządku. Czyżby…? Myślała bardzo intensywnie. Znała swoje zdolności dedukcyjne. Nie była nieomylna, ale biorąc pod uwagę wszystkie poszlaki nie mogła się mylić. Mrugnęła. Zniknął. Tajemniczy jegomość nawet nie rozpłynął się w powietrzu, bo to i tak zajęłoby chwilę. A tu tej chwili nie było. Po prostu zniknął. I nikt widocznie go nie zauważył oprócz niej. Była już pewna, że ma rację.
Trevor z blondynem wyszli z budynku szybkim krokiem.
- Kto to? Kolejny Japończyk? Co to za spisek? – zapytała Victoria na nowo obserwując blond-Japończyka.
Ten wydawał się być do niej średnio pozytywnie nastawiony. Patrzył na nią spode łba, jakby z nieznanych jej powodów już jej nie lubił. Nie przejęła się tym. Gdyby stanowił zagrożenie to nie miała by problemu z pokonaniem go. Wiele osób nie docenia jej zdolności samoobronnych. Też spojrzała na niego nieufnie. Odwrócił wzrok.
- Shizuo – odparł Trevor. – Zgubił się i chciałem mu pomóc. Potem pojawił się kolejny gościu i jeszcze kolejny. Aż w końcu cała armia ludzi, ale Shizuo ich rozwalił. Jest supersilny.
Krótko i konkretnie. Wyjaśniło to dziurę w ścianie. Biorąc pod uwagę „supersiłę” Shizuo to najprawdopodobniej chodziło o coś związanego ze skokami adrenaliny. Spotykała się już z takimi przypadkami, ale nigdy z taką intensywnością. Nieważne. Musieli mieć do czynienia z śledzonym przez nią gangiem, „Dullahanem”. Victoria odwróciła się i spojrzała na Celty. Była pewna, że gdyby bezgłowa głowę posiadała to natychmiast odwróciłaby wzrok. Nie było tu mowy o zbiegach okoliczności.
- Wszystko jasne… - powiedziała do siebie rudowłosa.
Elementy łamigłówki już do siebie pasowały. Brakowało tylko jednego ogniwa. Kto to wszystko ukartował? Zerknęła na Trevora. Ten patrzył w zrobioną przez Shizuo dziurę. Patrzył z zaniepokojeniem. Victoria wzdrygnęła się. Jej chłopak rzadko na cokolwiek patrzył w ten sposób.
- Kto tam stoi? – zapytał Trevor.
Wszyscy spojrzeli w otwór. Tym razem nikt nie przegapił zakapturzonego jegomościa. Ten bez słowa wyszedł przed nich. Po sylwetce był raczej mięśniakiem. Poruszał się sztywno, powoli. Zupełnie jakby specjalnie budował napięcie.
- Kim jesteś? – wyrwał się Shinra. – Nie szukamy kłopotów, czy wiesz coś…?
Mężczyzna uciszył go ręką. Zdawał się być lekko zdenerwowany. Milczał. Victoria była już pewna. Nie odezwała się, bo była pewna, że jej interwencja prawdopodobnie nie wpłynie pozytywnie na rozwój akcji. Kamery szpiegowskie Victorii już go kiedyś nagrały i wiedziała, że jest bardzo ważnym członkiem gangu „Dullahan”. Nie szefem. Ich szefa widziała już wielokrotnie i nie był to on. Wiedziała już też co jej nie pasowało w ujęciach zakapturzonego. I co jej nie pasowało kilka chwil wcześniej. Chciała, żeby mężczyzna sam wyjawił im swój „sekret”. Ten uniósł dłonie i przytrzymał nimi kaptur. Odczekał chwilę, jakby specjalnie budował napięcie. Zdjął go leniwym ruchem.
Wszyscy oprócz Shizuo zachowali spokój. Blondyn ryknął z zaskoczenia.
- Co to ma znaczyyyć?! – wrzasnął wściekle.
Albowiem ów mężczyzna nie miał głowy.
Nikt nic nie mówił. Dookoła nich panowała niemal grobowa cisza. W gruncie rzeczy, porządnie grobowa. I nagle coś zaczęło się dziać. Cień bezgłowego mężczyzny zaczął się modulować. Wyginać, strzępić. Ku zaskoczeniu wszystkich, jego cień przybrał formę zniekształconych istot. Jakby wyjętych z koszmaru. Wszystko było w porządku kiedy te wierzgały na powierzchni chodnika. Problem pojawił się, gdy uniosły się ponad płaskie podłoże zupełnie jak żywe istoty.
- Co się dzieje?! – Victoria z przerażeniem spojrzała na Celty i Shinrę.
Okularnik zamiast swojej uśmiechniętej miny przybrał poważny wyraz twarzy. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Musiało być poważnie. Gorzej niż poważnie. Bezgłowy mężczyzna stał w bezruchu, a jego cieniste stwory powiększały się aż doszły do rozmiarów dorosłego człowieka. Wierciły się, jakby jak najszybciej chciały posmakować ich krwi.
- Celty, czy to możliwe, że jest on na wyższym poziomie niż ty? – zapytał Shinra.
‘Nie wiem. Pierwszy raz go widzę, ale sądzę, że powinnam dać mu radę’ odpisała mu na telefonie.
- Jesteś pewna?
Stała w bezruchu, ale wyraźnie porozumiewała się ze swoim partnerem. Jej szyja lekko drgnęła. Zupełnie jakby chciała pokiwać głową. Patrząc pod tym kątem, mogła ona czuć obecność swojej głowy, ale tylko ona.
Ich wróg wyraźnie miał sporą kontrolę nad cieniami. Victoria była pewna, że to one podtrzymywały jego kaptur sprawiając wrażenie, że naprawdę miał głowę. Widząc jego wyczyny nie był to wcale szczególnie szokujący pokaz zdolności kontrolowania cienia. Teraz był to sto razy niebezpieczniej.
Tymczasem cienie wcale nie czekały aż ci skończą rozmawiać i myśleć na tematy filozoficzne. Zaczęły zbliżać się do ludzi (i jednego Dullahana) ze sporą prędkością. Tego Shizuo nie wytrzymał. Jak do tej pory starał się opanowywać to teraz rzucił się z całą swoją furią na potwory. Walnął w jednego z całej siły pięścią. Cienisty oberwał porządnie i poleciał ze trzy metry do tyłu. Czyli miały one całkowicie fizyczną formę. Czyli można je zabić. Victoria szybkim ruchem wyciągnęła pistolet i strzeliła w potwora. Ten rozerwał się na kilka mniejszych, wciąż chcących ich zabić, cieni. Na szczęście zmniejszając swój rozmiar nie były już tak niebezpieczne. No, ale było ich dużo. A Shizuo bił się teraz z kilkoma cienistymi na raz. Przyglądając się tej masakrze krótką chwilę natychmiast robiło się żal chodzących cieni bezgłowego faceta. Za to Shinra schował się za Trevorem, który jak gdyby nigdy nic przyglądał się całej akcji.
Celty uformowała ze swojego cienia ogromną kosę i nerwowym krokiem zaczęła zbliżać się do mężczyzny.
*Wreszcie cię spotykam* usłyszała w swojej głowie.
Widocznie mogła porozumiewać się z innym Dullahanem mentalnie. Ale nie miała zamiaru z nim jakoś długo gadać, bo on z resztek swojego cienia utworzył spory nóż w dość wiadomym celu.
*Kim jesteś?* zapytała go.
*Naprawdę, nie powiedział ci? Choć w sumie, po co miałby? Po prostu już mu się znudziłem i chce się mnie pozbyć…* dobiegł ją męski głos. *Pozbyć się mnie z twoją pomocą*.
Byli już blisko siebie. Kobieta miała wrażenie, że jej przeciwnik się śmieje choć nic nie słyszała.
*Zwą mnie Tytanem*.
Celty zrobiła szybki unik od pchnięcia nożem. Było blisko. Wyskoczyła w powietrze i robiąc zgrabny piruet zamachnęła się na niego swoją kosą. Jakimś cudem uniknął. Może nie cudem. Zdawał się kontrolować sytuację. Był bardzo pewny siebie, wiedziała, że będzie trudno go pokonać. Zaatakowała go znowu. I był na to przygotowany. Musiał mieć duże doświadczenie w walce. Większe niż ona. Musiał być starszy od niej, a sama nie wiedziała ile ma lat. Przeskoczył nad jej ostrzem celując swoją bronią prosto w jej szyję. Schyliła się pospiesznie chcąc go wyminąć, ale udało mu się ją trafić. W ramię. Na szczęście. Wiedziała, że takie cięcie nie będzie dla niej groźne. Przeszył ją ostry ból. Z rany zaczął ulatywać niby cień, niby dym. Upadła na kolana. Działo się coś z czym jeszcze się nie spotkała. Czyżby on ją zranił?
*Zabawne prawda?* w jej myślach rozległ się okrutny śmiech. *Myślałaś, że jesteś nieśmiertelna? Odporna na rany? Nie, nie w walce ze mną. Te rany nie goją się szybko. Zabawne. Jeśli wystarczająco celnie zadam cios to mogę się zabić…*.
Uniósł nóż. Celty już prawie straciła kontakt z rzeczywistością. Ludzie dookoła patrzyli z przerażeniem na to co się z nią dzieje. Cienie przestały z nimi walczyć. Zupełnie jakby też patrzyły na śmierć Dullahana. Gdzieś z oddali usłyszała krzyki Shinry. Spięła wszystkie mięśnie. Nie mogła umrzeć. Nie mogła zostawić go samego. Była gotowa walczyć jeszcze jakiś czas.
- No, no, no! – rozległ się za nimi triumfalny głos.
Pojawił się ktoś nowy. Szedł wolnym krokiem klaszcząc. Zupełnie jakby oglądał właśnie bardzo dobre przedstawienie. Zachichotał. Tytan odwrócił się od Celty. Ta już straciła przytomność i jej egzekucja mogła jeszcze chwilę poczekać. Miał na głowie ważniejszego człowieka. A może coś gorszego. Pojawił się oto Izaya Orihara.
- Nie powinieneś był tego robić, Tytanku – zaśmiał się głośno nowoprzybyły.
Kosa przecięła powietrze. Bezgłowy mężczyzna nie zdążył nawet odwrócić się, żeby zobaczyć co się stało. Za nim stała Celty. Chwiejnie, ale stała. A on był przebity na wylot jej bronią. Na wysokości serca. Zaczął się szamotać. Cieniowe potwory rozmyły się w powietrzu. Wyraźnie tracił energię i nie był w stanie utrzymać ich w fizycznej formie. W agonalnym geście chciał jeszcze się wyrwać, ale rana była zbyt dotkliwa. Kobieta szybkim ruchem wyrwała z niego kosę strzępiąc śmiertelnie jego ciało. Zaczęła ulatywać z niego cienista substancja. Upadł na kolana. Obszar rany zaczął się powiększać tworząc sporą dziurę w miejscu serca.
*Mówiłeś, że możesz mnie zabić. Czy byłeś aż tak głupi, że sądziłeś, że ja nie mogę?*.
Przekazała mu to bez zbędnej satysfakcji. To był jego błąd. A takich błędów się w walce nie popełnia. Teraz za to płacił. Nicość pochłaniała go od środka. Boleśnie. Powoli każda komórka jego ciała przeistaczała się w cień, żeby zaraz potem zniknąć. A on cały czas jeszcze żył. Celty zdawało się, że słyszy krzyki. Krzyki proszące o śmierć. Tak też się stało. Resztki jego cienia uleciały w powietrze rozmywając się w chmurach. Tytan umarł.
- Brawo, brawo! – Izaya znowu zaczął klaskać.
Victoria zrobiła krok do przodu wyprzedzając Shizuo, który miał zamiar zastosować bardziej drastyczne środki. Patrzyła na czarnowłosego z odrobiną zaskoczenie i odrazy.
- To ty – wyszeptała.
- Tak! To ja! – podskoczył i teatralnie ukłonił się wszystkim.
- To ty jesteś szefem gangu „Dullahan”.
Wszyscy zamarli. Poza Izayą i Victorią. Ci mierzyli się wzrokiem, przy tym, że dziewczyna miała srogą minę, a mężczyzna podle się uśmiechał. Nie miała wątpliwości, że osoba, na która patrzyła była tym samym mężczyzną z jej szpiegowskich nagrań.
- Byłem. Już nie jestem. Znudził mi się. Co to za frajda być szefem gangu zza oceanu? – zachichotał. – Musiałem to jakoś zakończyć. Zabawkom zachciało się wolności i musiałem zakończyć ich ziemską… podróż.
- Ale od kilku tygodni nikt nie pojawiał się w okolicy. Siedziba zamarła. Przecież gangu już nie było! – obruszyła się.
Izaya znowu się roześmiał i przybliżył się do rudowłosej.
- To, że nikt się nie pojawiał to moja sprawka. A konkretnie to, że nikt się już tu nie pojawi – szepnął jej na ucho.
Ta odruchowo odskoczyła od niego. To była za dużo jak na jej nerwy. Spodziewała się po nim czegoś okrutnego, ale nie miała pojęcia, że jest zdolny do takich rzeczy. Żadna z jej wtyk z Tokio nie wspominała o takich informacjach. Tylko, że… każda jej wtyka znikała bez śladu po kilku tygodniach. Jak dotąd myślała, że za wcześnie im zapłaciła i oni zmyli się z kasą, ale teraz… Spojrzała w czerwone oczy Izayi. Zrobiła kolejny krok w tył.
- Ty wiedziałeś – wyszeptała. – Wiedziałeś, że cię obserwuję.
Parsknął wesoło.
- Po prostu chcieli dobrać się do informacji, których na razie nie chciałem upubliczniać. Sami sobie zasłużyli na swój los.
Victoria poczuła jak narasta w niej gniew. Słyszała o czymś takim jak rządza mordu, ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła. Do teraz. Bez zastanowienia sięgnęła po pistolet i wycelowała nim w informatora. Ten tylko zarechotał.
- Spokojnie. Nic im nie zrobiłem. Tylko się z nimi trochę pobawiłem – dalej patrzył jej prosto w oczy. – Ciekawiło mnie co by się stało gdybym zamknął grupkę ludzi w starym, rozsypującym się budynku z zaryglowanymi wszystkimi drogami ucieczki. Po tygodniu nie chciało oglądać mi się jak tam wariują, więc ich wypuściłem.
Dziewczyna nie wiedziała czy to było powiedziane po to, żeby się uspokoiła czy po to, żeby miała kolejny powód, żeby go zastrzelić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Shizuo dalej za nią stoi i stosuje dokładnie tę samą metodę na uspokojenie. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie mówiące „Tak, możesz skręcić mu kark”. Farbowany blondyn z całym swoim impetem ruszył na Izayę, ale ten lekko się odsunął i podłożył mu nogę. Japończyk wyrżnął z całą mocą o chodnik. Chciał jeszcze wstać, ale błędnik mu wyraźnie zwariował i tym razem przewrócił się sam bez możliwości wstania.
- Po co to wszystko? – Shinrze też nie było do śmiechu. – Czy sprowadziłeś nas tu tylko, żeby… - tu wskazał na miejsce, gdzie umarł bezgłowy mężczyzna.
- Tak – usłyszał w odpowiedzi. – Jedyną istotą zdolną zabić Dullahana jest inny Dullahan. A szanowna pani detektyw jako jedyna znała miejsce siedziby gangu i tylko ona mogła was tu zaprowadzić. Proste? Proste.
Wcale nie proste. Chwila milczenia. Zrozumienie dokładnie intrygi wymyślonej przez chory umysł informatora wymagało trochę czasu. Początkowe stadium rozumienia na wstępie serwowało jedną niespójność.
- Po co wplątałeś w to Shizuo? – zapytał nerwowo Shinra.
- Miałbym lecieć na drugi kontynent bez mojej bestii? Wiesz jak by mi się nudziłooo? – zachichotał. – I przypadek chciał, że wpadł akurat na twojego chłoptasia, Victorio. Przylał mi porządnie, Victorio. A mogłem zapłacić tamtemu małemu złodziejaszkowi troszeczkę więcej, żeby unikał bitnych amerykańskich blondynów…
Shizuo warknął na niego, ale nie wstał, bo jeszcze nie był w stanie. Wyobrażał sobie jak wyrywa wszystkie kończyny Izayi, a na końcu głowę. Cała akcja z kradzieżą walizki była tylko po to, żeby sprowadzić go właśnie w to miejsce. W sumie mógł mu jeszcze tę głowę trochę zostawić, żeby zobaczyć jak cierpi. Tak byłoby zabawniej i nikt chyba nie miałby mu tego za złe. Przynajmniej tym razem. Ale czarnowłosy miał szczęście. Obie osoby mogące go potencjalnie zabić były w stanie uniemożliwiającym im dokonanie ów czynu.
Izaya odwrócił się na pięcie i pomachał im.
- Papatki! Do następnego razu!
Szybko zniknął za rogiem jednej z uliczek. Victoria z Trevorem i Shinrą pobiegli za nim, ale już go nie było. Posiadał on irytującą zdolność znikania z każdych warunkach. A jego najbardziej irytującą właściwością było zdecydowanie to, że w ogóle istniał. Odwrócili się. Na chodniku niezdarnie kręcił się Shizuo chcący za wszelką cenę stać, ale z wiadomym skutkiem. Kilka metrów za nim leżała już na sto procent nieprzytomna Celty. Z jej rany już nie sączył się już cień czyli gojenie postępowało szybciej niż się spodziewali. Shinra zerknął ma parkę. Victoria jeszcze była wzburzona, ale mniej niż wcześniej. Teoretycznie byłaby w stanie udzielać prostych odpowiedzi. A Trevor… a Trevor wydawał się być niewzruszony całą sytuacją zupełnie jakby była dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Myślicie, że uda mi się uch zapakować na motor i jakoś wrócić do Japonii? – zapytał ich niewinnie.
Oni w odpowiedzi równocześnie powoli pokręcili głowami.

***

Izaya wszedł cichutko do swojego mieszkania. Rozejrzał się. Miło było znów znaleźć się w znajomych progach. W absolutnym spokoju. Może za spokojnie? Ale takiemu wariatowi jak on przyda się nareszcie odrobina prywatności. W końcu jego kochanym znajomym powrót do miasta zajmie trochę czasu. Trochę spokoju. Bez psującej szyki bestii.
Usiadł na swoim fotelu, żeby od razu wstać. W podskokach dobiegł do szafy. Była duża, idealnie dopasowana do mrocznego wnętrza. Robiąc wesoły piruet otworzył jej drzwi.
Na półce na wysokości jego oczu leżały dwie głowy.
Jedna była mu dobrze znana. Należała do jego ulubionej bezgłowej znajomej. Do Celty. Gdyby ją miała to z pewnością byłaby piękna. Cóż. Nie obchodziło go to. Nie mając jej byłaby nieprzydatna. Nie miałaby swojej cienistej mocy i na nic by mu się nie przydała. Nieprzydatna. On niezwykle bardzo cenił sobie w ludziach ich użyteczność. Choćby oni sami o niej nie wiedzieli. A poza tym, Shinra wolał bezgłową Celty, więc wszystko było w porządku.
Obok tej głowy leżała głowa mężczyzny.
- Tytanku, Tytanku, Tytanku – niemal zaśpiewał. – Czy spodziewałeś się, że tak skończysz? Nie? Nic dziwnego.
Zaniósł się śmiechem.
- Czyli twoja głowa nie była połączona z ciałem. Gdyby była to też zamieniłaby się w cieeeń! A w takim razie… - przyjrzał się znów głowie kobiety. – Jeślibym zniszczył tę głowę to nasza kochana motocyklista nawet by tego nie poczuła! I dalej by jej szukała!
Znów zrobił piruecik, ale tym razem w miejscu.
- Nie. Nienienienie. Nie chcę tego zrobić. Gdzie tu zabawa? Logika?
Słysząc swoje ostatnie słowo zamilkł. Podrapał się po brodzie i wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem niż wcześniej. Rozbawiło go to. Lubił kiedy ludzie doszukiwali się logiki w jego działaniach. Lubił to. Szczególnie, że nikomu jeszcze się to nie udało. Ich maleńkie umysły nie były w stanie pojąć jego geniuszu. Nikomu się nie udało i nie uda. Zachichotał wybiegając w podskokach z mieszkania zostawiając drzwi otwarte zupełnie na oścież.

niedziela, 12 maja 2013

Durarara! - Rozdział 2


Victoria zamknęła na klucz drzwi do mieszkania. Miała nadzieję, że nikt nie włamie się do środka. Co prawda było już kilka takich akcji a tej okolice, ale jej kamieniczka jeszcze nigdy nie ucierpiała. Szczególnie, że jako pani detektyw zajmowała się pobocznie sprawą włamań. Odwróciła się szybko. Przed nią znajdował się korytarz wyłożony kiczowatą tapetą. Lubiła go, dawał jej pewne poczucie bezpieczeństwa. Ale tym razem było jakby inaczej. Rozejrzała się jeszcze raz. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Poprawiła torebkę wiszącą jej swobodnie na ramieniu. Znajdowały się w niej najważniejsze rzeczy. Butelka wody, gaz pieprzowy, apteczka i zestaw do makijażu. Szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu. Nikogo nie było i jej kroki rozbrzmiewały niepokojąco, jakby w pustce. Odkąd mieszkała w tym budynku nigdy tak się nie czuła. Tak niepewnie. Była pod drzwiami. Miała wyjść, ale coś ją znowu zaniepokoiło. Zerknęła za siebie. Nikogo. Zwróciła się znowu w stronę drzwi.
- Aaa! - krzyknęła.
Przed nią stała kobieta w czarnym kombinezonie. Miała żółty kask z kocimi uszkami. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy na ten lekki kontrast. Jeszcze nigdy nie widziała nikogo w tak ponurym stroju i tak pozytywnym nakryciu głowy równocześnie. Najbardziej niepokoiło ją to, że nie znała zamiarów nieznajomej. Mogła być zarówno zagubionym przechodniem jak i seryjnym mordercą. Albo Bóg wie czym jeszcze.
- Kim jesteś? Czemu tu stoisz? Śledziłaś mnie? - wypaliła od razu  nie mogą powstrzymać lekkiego rozdrażnienia.
Cisza dość ponura. Chwila, tajemnicza osoba sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła telefon i coś tam wystukała. Było to co najmniej dziwne. Pokazała Victorii ekran.
‘Potrzebuję twojej pomocy’ było napisane.
Rudowłosa zdziwiła się. Nie spodziewała się takiej prośby podobnie jak samego spotkania. Kiwnęła głową na tak. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu nie miała pojęcia co powiedzieć. Zwykle umiała jakoś zagadać, bo znała wszystkich na wylot. W końcu była prywatnym detektywem. Ale teraz nie miała, żadnego punktu zaczepienia poza tym, że kobieta musiała być niemową lub nie chciała zostać usłyszaną. Nie miała pojęcia, który powód był lepszy. Ta, dalej bez słowa, podniosła ręce do kasku. Powoli zdjęła go.
- Aaa! - krzyknęła Victoria.
Kobieta nie miała głowy. Dosłownie. Szyja kończyła się ostrym cięciem, z którego sączyło się niezidentyfikowane „coś”. Wyglądało jak cień, ale czy faktycznie cieniem było…? Trudno stwierdzić. Dziewczyna wzięła kilka wdechów na uspokojenie. Nie umiała, jak jej chłopak, z kamienną miną przyjmować wszystkich zaskakujących sytuacji. Trochę nie rozumiała go. Raz omal nie potrącił go samochód, a on zrobił tylko krok w tył. Maszyna przejechała zaledwie kilka centymetrów przed nim. Nawet nie wstrzymał oddechu. Tak, nie do końca go rozumiała, ale może to właśnie to w nim ją urzekło. „Ach, Trevor” pomyślała. Wróciła do rzeczywistości. Tajemnicza bezgłowa kobieta patrzyła na każdy etap przeżyć wewnętrznych rudzielca. Choć słowo „patrzyła” jest trochę na wyrost. W końcu nie miała głowy. I znowu wystukiwała coś na telefonie.
‘Gdzie znajdę kryjówkę grupy przestępczej o nazwie Dullahan?'
Victoria spojrzała na kobietę. Potem znów na ekran. A potem jeszcze raz na nią. To była jej tajna sprawa. Ona nie miała prawa o niej wiedzieć! Choć z drugiej strony jako, że sama w sobie była niemożliwa to mogła też wiedzieć rzeczy, o których niemożliwe było żeby wiedziała. Tak, jest w tym sens.
- Jest ukryta w jednym ze starych magazynów. Na uboczu. Nawigacja nie działa w tamtym rejonie, więc nalezienie ich jest bardzo trudne - wyjaśniła szybko.
Nie wiedziała czemu, ale powiedziała jej właśnie ściśle tajne informacje. Mimo to nie czuła się z tym jakoś niewłaściwie. Bezgłowa wzbudzała w niej pewne uczucie spokoju. Zupełnie jakby dobrze się znały. Jakby przegadały wszystkie możliwe tematy, niekoniecznie formalne. Ta szybkim ruchem założyła swój żółty kask i wyszła z budynku. Victoria ruszyła za nią. Stanęły przed sporej wielkości motorem, na którym siedział mężczyzna w kitlu. Miał okulary i ubrany był we wspomniany kitel. I z wyglądu na pewno był Japończykiem.
- Cześć, cześć - zagadał po angielsku. Niby poprawnie, ale z azjatycką naleciałością. - Jestem Shinra. Właśnie rozmawiałaś z Celty. Przedstawiła się? Jeśli nie, to nazywa się Celty. Jest Jeźdźcem bez Głowy czyli Dullahanem. Jest cudowna, wiesz?
Słowa te zostały wypowiedziane z szybkością lekko utrudniającą zrozumienie. Ale udało się jej. Aura wokół przedstawionej Celty dawała uczucie, że ów Shinra nie pożyje długo. Z jakiegoś powodu nic mu nie zrobiła. Rudowłosa szybko mu się przyjrzała. No dobra, nie zrobiła mu nic poważnego. Sądząc po sposobie w jaki siedział to prawdopodobnie ktoś przy umiarkowanej prędkości jady zepchnął go z motoru. I ten ktoś stał obok niej. Zaraz, czym ona jest? Dillahanem?
- Chwileczkę! Muszę iść do pracy! Mam klientów! Jeśli się nie pojawię to nie zarobię pieniędzy i nie będę mogła kupić sobie jedzenia! - przypomniała sobie o tych drobnych szczegółach Victoria.
- Teraz mamy ważniejsze sprawy do roboty! Od tego może zależeć los mieszkańców tego miasta! A potem całego świata! - uspokoił ją Shinra.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Albo czymś by w niego rzuciła. Najlepiej czymś ciężkim, może być krzesłem. Celty wzruszyła ramionami zupełnie jakby porzuciła wszelką nadzieję na możliwość normalności chłopaka. Nagle rudzielec zdał sobie sprawę z pewnego drobiazgu. Skoro on jeszcze żyje to oni muszą być parą! Nie ma innej opcji.
- No to sprawa jest poważna, tak? - zaczęła Victoria. - Macie mapę miasta?
- Nie, byliśmy w sklepie, ale nie pomyślałem o ty, że mapa mogła by być potrzebna…
- Czyli nie macie – przerwała mu dziewczyna.
Nie pozostało jej nic innego jak samodzielnie poinstruować Azjatę i jego bezgłową partnerkę. Motor był na tyle wielki, że raczej chuda Victoria bez problemu usiadła za Celty, a za nią samą zmieścił się jeszcze Shinra. Wszystko byłoby miło, już przyzwyczaiła się do braku głowy kierowcy, gdyby nie motor rżący jak rozjuszony koń. Ale tym razem nie krzyknęła. No, może drgnęła trochę mocniej i siedzący za nią Japończyk nie zaliczył mało co kolejnego spadku z motoru. Roześmiał się tylko ze słowami, że nic się nie stało. Choć po tym drobiazgu trzymał się jej jakby trochę mocniej. Victoria kierowała bezgłową w coraz to bardziej ukryte uliczki. Nic dziwnego, w końcu kryjówka gangu nie powinna być dostępna dla policji. Ona znalazła ją czystym przypadkiem. Jakiś dzieciak ukradł jej torebkę. Goniąc go znalazła się w nieznanym sobie rejonie. Co prawda, złapała chłopaka i odzyskała swoją własność, ale nie wiedziała jak wrócić. A tamten i tak się zmył. Zanim wydostała się znalazła tajemniczy magazyn. Trochę tajemniczy, bardziej podejrzany. Więc zajrzała tam. Zobaczyła ściganego przez nią przestępcę, szefa gangu Dullahan. Było to dosyć niespodziewane, to był za duży zbieg okoliczności. Od początku była pewna, że nie mógł być do przypadek. Ten omal jej nie zobaczył, ale zdołała uciec. Od tamtego czasu stale monitorowała okolice magazynu. Na początku było tam lekkie zamieszanie. Migali jacyś zamaskowani ludzie, ale po pewnym czasie zniknęli. Teraz nic się nie działo. Zupełnie jakby porzucili to miejsce.  
- Już – powiedziała do Celty.
Tak zatrzymała motor, który znów zaryczał jak koń. Zsiedli. Victoria rozejrzała się wypatrując jakichkolwiek oznak życia. Nikogo nie było. Nikogo też się zresztą nie spodziewała.
- Jesteśmy kilka przecznic od magazynu – poinformowała ich. – Tu nie powinniśmy zwrócić niczyjej uwagi.
‘Nikogo tu nie ma. To dobrze?’ zapytała ją Celty znowu używając komórki.
- Mam nadzieję. Nikogo tu nie było od bardzo dawna. Wątpię, żeby to miało się teraz zmienić – urwała. Jej twarz przyjęła podejrzliwy wyraz, można też było wyczuć lekkie wyrzuty. – Kim jesteście?
Cisza. Shinra wydał się być zakłopotany tym pytaniem i zaczął nerwowo się uśmiechać. Nie gadał. Mogło to tylko znaczyć, że coś jest na rzeczy. Bezgłowa stała w bezruchu, jakby czekała na kolejne pytania.
- Wiecie o sprawie, o której wiem tylko ja. Znacie nazwę tajnej organizacji. Jeśli o nazwie mowa, Dullahan, to jak to możliwe, że jestem tu teraz z prawdziwym? Nie jesteście nawet z Ameryki! Nie macie prawa wiedzieć o tych wszystkich rzeczach. Nie zaprowadzę was tam dopóki nie dowiem się co jest grane!
Cisza. Shinra już miał coś powiedzieć, ale stało się coś niespodziewanego. Dobiegł ich huk burzonego muru. Wszyscy (poza Celty, bo nie ma ona głowy) odwrócili się w stronę, z której dobiegł odgłos. Nie zastanawiając się pobiegli tam szybko. Victoria patrzyła z zaskoczeniem na to co zastali. W ścianie magazynu znajdowała się wielka dziura. Stał w niej wysoki Japończyk, prawdopodobnie farbowany na blond. Miał zakrwawione ręce zupełnie jakby dokonał tego aktu zniszczenia tylko nimi. Dyszał jakby zaraz miał eksplodować. Z nieznanych powodów ubrany był w strój barmana. Ku jej większemu zaskoczeniu za nim stał jeszcze ktoś. Niższy, ubrany w T-shirt i jeansy blondyn.
- Shizuo! – krzyknął Shinra.
- Trevor! – krzyknęła Victoria.
Zaraz potem zdała sobie sprawę, że cała jej mowa wzięła w łeb, bo i tak znaleźli się na miejscu. Cóż, miała nadzieję na poznanie prawdy mimo wszystko jak najszybciej.

***
I jak? :) Jakieś komentarze?

piątek, 10 maja 2013

~ Sukurs 13 ~ + ENG

Nowaaa strona!
Jak wspomniałem wcześnie, coś zaczyna się dziać. Mam nadzieję, że mój pomysł wam się spodoba i wreszcie ktoś poza dwoma (w lepszych chwilach trzema) osobami coś mi skomentuje. Tak. To już desperacja.
A moje nowe dzieło poniżej.

Jak już wcześniej wspominałem - nowy rozdział Durarary już w tę niedzielę!

czwartek, 9 maja 2013

Ankieta

Huh, miałem niemiły problem z ankietą, a konkretnie z głosowaniem na niej. Teraz jest zrobiona od nowa i mam nadzieję, że będzie lepiej, bo ciekawi mnie czy ktokolwiek czyta moje wypociny i chciałby mieć jakiś wpływ na ciąg dalszy.
Ale z tego co widzę to raczej nie będzie działać poprawnie, ale kto wie...
W takim razie poprosiłbym o napisanie w kometarzu co wolicie. Ankieta cały czas będzie znajdować się u góry, ale jak wspomniałem wcześniej - raczej niewiele to da.

Jaki komiks poprowadzić po zakończeniu aktualnego? W obu pojawią się odmienne fabuły i postacie.
~ TAX (nowe postacie)
~ Poza Światem (Trevor i Victoria) 


 Nie obrażę się jeśli nikt nic nie napisze. Będzie mi tylko trochę smutno... ale tyle. No, o ile ankieta nie będze działać. Ale nie będzie.

EDIT.
Ankieta jednak działa! Tylko, że z tym drobnym szczegółem, że ze sporym opóźnieniem (chyba pół godziny), ale działa!

EDIT 2
Nie, jednak nie działa. W takim razie proszę o napisanie swojego wyboru w komentarzu.

PS. Nowa strona Sukursu w ten piątek!
PPS. Nowy rozdział Durarary będzie w niedzielę!

niedziela, 5 maja 2013

~ Sukurs 12 ~ + ENG

Nowa strona gotowa do przeczytania!
Akcja kieruje się już ku końcowi. Nie powiem ile stron do końca :) Może nie jest to spoiler jako taki, ale poinformuję was kiedy pojawi się ostatnia strona przy przedostatniej (wiem, że może to bez sensu...). A teraz,
Miłego czytania!



piątek, 3 maja 2013

Durarara! - Rozdział 1


Okej.
Nowy cykl opowiadaniowy, który będzie rozpisany na trzy rozdziały. Zostałem do niego poniekąd zmuszony przez moją znajomą, ale w sumie mi pasuje, bo pisania nigdy za dużo. A dodatkowo mam pomysł na w miarę ciekawe zakończenie. Przynajmniej mam taką nadzieję :)
Samo anime o nazwie Durarara jest mi dobrze znane, ale akcja toczy się tak, żeby osoby nieznające tematyki nie czuły się nią przytłoczone :) A żeby wszystko było jasne podam jeszcze linki do opisów postaci pojawiających się jak na razie - Shizuo HeiwajimaIzaya Orihara. Później pojawi się też kilka kolejnych postaci, ale na tym drobnym spoilerze poprzestanę :)
Miłego czytania!

***

Shizuo wziął głęboki oddech. Samolot wystartował. Bardzo zależało mu, że przypadkiem nie puściły mu nerwy, bo rozwalenie samolotu znajdującego się już w powietrzu nie było mądrym pomysłem. Na szczęście nie było tu nic co mogłoby wytrącić go z równowagi. Nic. Zupełnie nic.
Siedział przy oknie. Miejsce obok zajmował jakiś drzemiący dziadek, więc nie trzeba było się nim przejmować. Shizuo leciał do miasta Osaka. Tom chciał, że coś tam dla niego załatwił. Nie miał pojęcia co. Gość strasznie nudził i nie było sensu go słuchać. Miał jego numer, więc wystarczy zadzwonić. Patrzył przed okno. Lecieli teraz nad wodą. Dziwne, bo chyba nie powinni. Odegnał myśl, w końcu niespecjalnie znał się na mapach. Pewnie to zwyczajna trasa. Dalej lecieli nad wodą. I dalej. Błękit lekko go już nudził, więc uznał, że może się zdrzemnąć. Więc się zdrzemnął.
Obudziły go lekkie szarpnięcia. Otworzył oczy. Była to młodziutka stewardesa.
- Już jesteśmy na miejscu – poinformowała go.
Rozejrzał się. Faktycznie, nikogo już nie było. Wstał. Zrobił to na tyle nagle, że dziewczyna nie zdążyła się odsunąć. Odskoczyła. Sekundę trwało zanim zrozumiał czemu. Oto on, wysoki i górujący nad nią, mógł ją wystraszyć. Szczególnie, że ona miała może metr pięćdziesiąt, a postury raczej drobnej. Zrobiła kolejny krok do tyłu.
- Przepraszam – ukłoniła się.
Szybkim krokiem opuściła go. Można by wręcz powiedzieć, że uciekła zostawiając blondyna z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy. Głęboki oddech. Byleby nic nie zniszczyć.
Wyszedł na zewnątrz. Mijając ludzi czuł się trochę dziwnie. Dookoła panowała atmosfera,  do której nie był przyzwyczajony. Sami ludzie też byli inni. Nie przejął się tym. Tak bywa kiedy znajdzie się w nowym miejscu. Odebrał swój bagaż i wyszedł na ulicę. Teraz naprawdę coś mu nie pasowało. Wszędzie dookoła migały i jarzyły się nie japońskie, ale angielskie napisy. Coś naprawdę mu nie grało. Obejrzał się za siebie. Przez oszklony hol lotniska dostrzegł jeden, bardzo niepokojący napis. Welcome in New York City. Ścisnął rączkę swojej niewielkiej walizki z siłą lekko przekraczającą ludzkie możliwości. Na szczęście nic nie uszkodził, bo ktoś bardzo mądry oblepił wszystko pianką czy czymś. Nie wiedział kto i nie wiedział czym. Nieważne. Głęboki oddech. Rozluźnił uścisk. Trzeba szybko coś wymyślić, a nie niszczyć lotnisko. Trudno mu to przyszło, ale powstrzymał się od rzucania wielkimi przedmiotami. W tym momencie poczuł szarpnięcie przy dłoni. Spojrzał. Nie było walizki. Wzrok lekko do góry. Jakiś dzieciak biegł z jego własnością zwinnie unikając zderzeń z przechodniami. Oczy blondyna naszły krwią. Bez chwili zastanowienia rzucił się w pościg. Miał inną taktykę utrzymania prędkości. Zamiast unikać ludzi, sunął niczym taran nie zastanawiając się kogo odpycha. O dziwo, cały czas miał złodzieja w polu widzenia.
- Choć tu, ty mała cholero!!! – ryknął przyspieszając.
Nie wiedząc kiedy znaleźli się między jakimiś czerwonymi kamienicami. Ścigany skręcił w jedną z wychodzących uliczek. Shizuo za nim. Ale zatrzymał się. Przed nim znajdowało się kilka możliwych dróg. Cztery drabiny ciągnący się całą wysokością ściana, studzienka i kilka kolejnych, wąskich dróżek. Mężczyzna ryknął rozwścieczony. Nie miał pojęcia gdzie złodziej mógł zwiać. Normalnie wyczułby zapach tej mendy, ale w nieznanym sobie mieście wszystkie wonie były równie niewiadome co intensywne. Walnął pięścią z całej siły w jedną z drabin. Ta zatrzeszczała i wygięła się w dosyć fantazyjny sposób. Wdech, wydech, wdech, wydech. Znowu uderzył, a tym razem dolna część oderwała się i z hukiem uderzyła o ziemię. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tym razem jego nerwy były w pełni uzasadnione. Miał tam swoje dokumenty. Pieniądze. Bieliznę! Wylądował w środku amerykańskiego snu, ale to prędzej był koszmar. Ale trzymać się pozytywów! Pozytywów! Wdech, wydech, wdech, wydech. Wystarczy, że wróci na główną ulicę i na lotnisko. Tam się pomyśli. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tak, dobrze słyszeliście, pomyśli! Cofnął się do poprzedniej uliczki.
Tu pojawił się malusieńki problem.
Ta uliczka wyglądała zupełnie tak samo jak poprzednia. Poszedł dalej. Znowu taka sama. Frustracja narastała z każdą kolejną chwilą. Tylko, że on nie miał czym rzucać! A urywanie sobie kończyn i rzucanie nimi, chyba się nie liczyło. Żeby wyładować złość postanowił biec tym labiryntem i a nuż, gdzieś wyjdzie. Nie zastanawiał się nad tym. Po prostu wkładał odpowiednią ilość energii każdy kolejny krok, czy wręcz skok. Wszystko byłoby miło i szybko, gdyby nie jeden drobiazg. Skręcając w jedną ścieżkę wpadł na kogoś. O ile sam się nie przewrócił to koleżka upadł z całkiem dużą mocą. Mimo to szybko stał i wyprostował się. Był średnio wysokim, umięśnionym blondynem ubranym w błękitny T-shirt i jeansy. Zdawał się być lekko zakłopotanym.
- Przepraszam – burknął po angielsku.
Wyraźnie był rozmowny na podobnej zasadzie co Shizuo. Czyli niespecjalnie. Kiwnął głową i miał już sobie iść, ale został powstrzymany. Co prawda, Japończyk nie był specem od języków obcych, ale postarał się powiedzieć coś w języku rozmówcy.
- Zgubiłem się – wydukał.
W normalnych okolicznościach nigdy, by tych słów nie wypowiedział. Teraz po prostu bardziej skomplikowanego zdania nie byłby w stanie sklecić.
- Chcesz dojść do ulicy?
Może i małomówny, ale całkiem rozumny. Ruszyli razem w prawdopodobnie właściwym kierunku. Obaj milczeli. Przy okazji, byli w takich odmętach, że nikogo tam nie było i przejmująca cisza była raczej zwyczajnym zjawiskiem. Mimo raczej ogólnej niewielkiej rozmowności potrącony blondyn odezwał się.
- Nie jesteś stąd? – zapytał.
- Nie.
- Skąd konkretnie?
- Tokio.
- Ja stąd. Nowego Jorku.
Przerwa.
- Nazywam się Trevor. A ty?
- Shizuo Heiwajima.
Rozmowy chyba na tyle. Ani jeden, ani drugi nie przejawiali specjalnej potrzeby kontynuowania konwersacji.
Przeszedł ich dreszcz. Trevor zatrzymał się pierwszy, a za nim Shizuo. Spojrzeli za siebie. Wzrok skierowali prosto w jedną, wyjątkową ciemną uliczkę. Dostrzegli tam ciemną sylwetkę opartą o mur. Japończyk wyraźnie się spiął. Tajemniczy osobnik wyprostował się. Zdawał się na nich patrzeć, ale że był w cieniu trudno było to określić. Cofnął się. Obaj mężczyźni podbiegli szybko tam gdzie stał. Ani śladu. Uliczka kończyła się ślepym zaułkiem. A gościa ani śladu. Zupełnie jakby rozpłynął się w zanieczyszczonym spalinami powietrzu.
- Co to, do cholery, było?! – irytacja Shizuo zaczęła szybować ku górze.
- Nie mam pojęcia. Pewnie nic ważnego – ostudził go Trevor.
Wyszli ze ślepej uliczki. Poszli kawałek. Mijali kubły na śmieci, gdy pojawił się ktoś kolejny. Czarnowłosy dziwak ubrany na czarno, ale inaczej niż poprzedni. Bardziej na luzie. I jego bluza miała idiotyczny kaptur z futerkiem. Z jakiegoś powodu japończyk zaczął się trząść. Kilka sekund później kubeł na śmieci leciał już w kierunku nieznajomego. No, nieznajomego przynajmniej dla Trevora.
- Czeeeść, Shizuś – zaśmiał się koleżka robiąc zgrabny unik. – Cóż tu porabiasz?
Drugi kubeł też poleciał, ale znowu nic nie zrobił czarnowłosemu.
- Widzę, że się za mną stęskniłeś – zachichotał. – Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę cię tu, moja droga bestio. Jaki ten świat jest zagmatwany, co Shizuś?
Shizuo widząc, że nie ma już czym rzucać wyraźnie miał zamiar rzucić się swojemu znajomemu do gardła. Trevor chwycił go za ramię i powstrzymał skinieniem głowy. Czarnowłosy wyraźnie się zdziwił, że Shizuo posłuchał. Z oporami, ale posłuchał. Natychmiast powrócił do uśmiechniętego wyrazu twarzy. Jakby nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo zrobił kilka kroków do przodu. Zaśmiał się głośno przez co coraz trudniej było powstrzymywać jasnowłosego Japończyka przed atakiem. Trevor odepchnął go i sam podszedł do dziwaka.
- Weźże się uspokój – powiedział łagodząco i błyskawicznie uderzył go w twarz. – Kim jesteś?
Ten przewrócił się. Był wyraźnie w szoku, ale szybko się opanował.
- Izaya Orihara, informator, lat 25 – odpowiedział znów ze swoim podłym uśmieszkiem.
Tym razem Shizuo oprócz wściekłości przejawiał też lekkie zdziwienie. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek, poza nim samym, był w stanie uderzyć tę mendę. Ale Trevor stał spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Czyżby był kolejną osobą nierozszyfrowywalną dla Izayi? Jak do tej pory tylko Shizuo był dla niego w pewnym sensie zagadką. Ale teraz informator zdawał się wręcz męczyć utrzymując zadowolony wyraz twarzy. Zdawał się być porządnie wytrąconym z równowagi.
- Masz nowego kolegę…? Shizuś? – wycedził. – Jak to się ludzkie losy plączą. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem, mój potworze. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem…
Zaczął rechotać i obracać w miejscu. Widząc to wariackie zachowanie Trevor znowu podszedł do Izayi. Znowu bez zbędnych emocji. Uśmiech informatora był już w pełni uzasadniony, wiedział czego się spodziewać.
- Jestem Trevor – powiedział opanowanym tonem i walnął go w nery.
Cóż, cios w głowę to jedno, ale żeby aż tak? Czarnowłosy zgiął się w pół, ale utrzymał się na nogach. Nie chciał się aż tak poniżać wiedząc, że Shizuo patrzy na jego słabość. A on nie był słaby. Tylko zaskoczony. Musi tylko nauczyć się bardziej trafnie przewidywać zachowanie Amerykanina. 

***

Koniec.
I jak, drodzy czytelnicy? Jakieś opinie, zastrzeżenia?

PS. Nowa strona Sukursu (dawniej Odsieczy) pojawi się w niedzielę. I wreszcie zacznie się coś dziać!