Napiszę tylko, że nad tym opowiadaniem, całkiem krótkim zresztą, pracowałem dość długo i mam spore ambicje rozpracowania większej fabuły, może conieco pokomplikuję i chciałbym pobawić się pomysłem (bo właśnie pomysł/y mam!). Dlatego ten wpis pojawia się prawie miesiąc po napisaniu, że wracam.
Prace wciąż trwają i są już na porządnym etapie :)
I zapraszam do mojego powrotu już do kwestii fabularnej!
Poza Światem 01
Trevor ocknął się.
Victoria jeszcze spała w ich szałasie.
Świtało. Zbudowanie go nie było trudne ze względu dość lesiste
pokrycie wyspy. W zasadzie wszystkie potrzebne materiały znaleźli
od razu na plaży. Fakt faktem, nie od razu wiedzieli, że będą ich
potrzebować, ale szybko zdali sobie z tego sprawę. To on wpadł na
pomysł wykorzystania resztek wraku. Widział częściej proste
rozwiązania, podczas gdy Victoria gmatwała się w swoich teoriach.
Bez problemu znaleźli potrzebne elementy. Plaża była dość duża,
więc surowców nie brakowało. Trzeba też zauważyć, że,
upierając się, można by plażą obejść całą wyspę. Nie było
sensu jednak się w to bawić. Szczególnie samotnie. Trevor był
typem samotnika i milczka, ale jedno wiedział, to nie były
okoliczności sprzyjające samotnym wędrówkom. A piasek był na
tyle nagrzany, że gdyby nie ocalone, jakimś cudem, klapki nie
byłoby mowy o podróżowaniu. Chociaż, podróżowaniem ciężko
byłoby to nazwać. Wyspa nie wydawała się zresztą duża. Słońce
w końcu zawitało na dziewiczym niebie.
Minęła już prawie doba od katastrofy
statku.
Victoria otwarła oczy i energicznie
wstała. Zobaczyła stojącego na skraju plaży i oceanu blondyna,
patrzącego przed siebie. Stał plecami do niej, ale wiedziała, że
jest zamyślony. Zresztą, jak zawsze. Znali się już prawie rok i
potrafiła przewidzieć jego każdą myśl, ale ni mogła sobie
poradzić z zachowaniami. Był dla niej zupełnie nieprzewidywalny. I
niekoniecznie z dobrym tych słów znaczeniu.
- Widzisz tam coś?! - krzyknęła
do niego z szałasu.
Odwrócił się i posłał jej
ironiczne spojrzenie. Równie dobrze mógłby wzruszyć ramionami,
wrócić do namiotu, albo zupełnie ją zignorować, nigdy nie
widziała co nastąpi.
- No co - poirytowała się
dziewczyna idąc w jego kierunku. - Myślałam, że w twoim
patrzeniu jest jakiś cel. Inny niż samo patrzenie się.
Teraz przynajmniej wzruszył ramionami.
Słońce było piękne, ale ten fakt
był średnio pocieszający biorąc pod uwagę fakt, że było ono
równie daleko jak cywilizacja. No, może nie aż tak, ale wrażenie
pozostawało zbliżone. Victoria zdecydowania miała tendencję do
przekoloryzowania faktów, ale jako rządna sensacji dziennikarka nie
narzekała na tą tendencję. Sama wyspa, po krótkich oględzinach,
okazała się być po prostu wyspą. Piach jak wszędzie indziej,
woda raczej też, nie było sensu wchodzić do niej, żeby wiedzieć,
że jest mokra. Znajdujący się nieopodal las też wydawał się
zwyczajny. Taka zwyczajna zupełnie bezludna wyspa. I wszystko
wskazywało, że bezludna była od początku swojego istnienia, a
ludzie nie mają zwyczaju przeczesywać z zupełnie bezludnych wyspo
w poszukiwaniu rozbitków. Ale przecież są jeszcze statki.
- Jakieś statki muszą tędy
przepływać – pomyślała na głos. - Niemożliwe, żeby nikt nas
nie zauważył jeśli rozpalimy jakieś ogniska czy coś. Prędzej
czy później ktoś nas znajdzie.
Trevor pokiwał głową, ale bez
przekonania. Jak zawsze.
- Miejmy nadzieję – powiedział
pod nosem.
- Nie bądź takim pesymistą.
Przecież słyszeliśmy o wielu sytuacjach, w których udało się
znaleźć rozbitków. Nie może być aż tak źle, że utkniemy tu
na zawsze – nie mogła zrozumieć, czemu nie może, choć raz,
starać się myśleć pozytywnie. Przecież nie było aż tak
beznadziejnie.
- A o ilu nieuratowanych rozbitkach
słyszałaś? Ja nie wiele.
Spojrzała na niego znowu rozgniewanym
spojrzeniem. Faktycznie, Trevor czasami potrafił być energiczny i
pełen werwy, ale to nie był jeden z tych dni. A te dni były
faktycznie dość rzadkie. Teraz brał się do wszystkiego powoli,
magazynując energię kosmiczną i mając jakiś plan, który dzielił
tylko z samym sobą. A na początku wydawał się inny. Może
bardziej zaradny? A może sama sobie go wtedy wyidealizowała do
swoich potrzeb? Byłą jednak pewna, że tego wszystkiego sobie nie
zmyśliła. Czasami zastanawiała się czemu przyjęła jego
oświadczyny znając wszystkie jego wady. A mrukliwość była co
najmniej frustrująca. W takiej sytuacji powinien być bardziej
chętny do nawiązywania kontaktu. Victoria tego właśnie kontaktu
potrzebowała do prawidłowego funkcjonowania. Na bezludnej wyspie
była raczej poza swoją strefą komfortu.
Spięła włosy w kucyk i ruszyła z
powrotem do szałasu. Miała tam termos, który jakimś cudem znalazł
się na plaży z pełną zawartością. W czasach niepowodzeń należy
cieszyć się z małych rzeczy. Dzięki niemu nie musieli od razu
szukać źródła wody, ale to było zadanie właśnie na dzień
drugi. Oczywiście było to jasne dla wszystkich widzów programów
poświęconych sztuce przetrwania w dziczy. A zarówno Trevor, jak i
Victoria, do nich należeli.
Przydatne rzeczy pojawiały się na
plaży rzadko, ale kiedy już się pojawiały to mieli pewność, że
pochodziły ze statku. Głównie wypływały resztki kadłuba czy
inne metalowe, cięższe lub lżejsze kawałki. Czasami były to
jakieś ubrania, walizki, buty, ale żadnych innych pasażerów.
Statek był dość ciasno odsadzony, więc skoro przedmioty
codziennego użytku znalazły drogę na powierzchnię, co stało się
z ludźmi?
- Dobra, no to co z wodą –
zapytała w końcu Victoria.
- No, trzeba będzie jej poszukać.
Rudowłosa rzuciła mu kolejny raz
zirytowane spojrzenie.
Wiedziała, że jest wyjątkowo
poddenerwowana zaistniałą sytuacją, ale i tak ciężko jej było
myśleć o tym w ten sposób. Nie nadawała się do takiego stanu.
Była z reguły pozytywna i pełna zapału, lecz wiedziała, że
wyspa podda ją próbie. Brak cywilizacji mógł być zgubny nie
tylko dla przyzwyczajeń, ale i dla psychiki. Nie chciała zwariować,
chociaż z jej partnerem było to nadzwyczaj proste. Za to Trevor
starał się nie myśleć o tym pod tym kątem w ogóle. Tak samo jak
Victoria wiedział, że jedyne co może im pomóc to spokój, ale w
ich towarzystwie tylko on potrafił ten spokój wykorzystać.
Wyruszyli po wodę.
Las wyrastający tuż za plażą
ciągnął się daleko i najlepszą opcją znalezienia wody było
podwojenie terenu poszukiwań. Najpierw szli razem w głąb wyspy,
żeby potem odbić na wschód i zachód. Wszystko w każdą stronę
było identyczne, jak to w lesie. Nigdy nie można być pewnym czy
jeszcze się idzie właściwą trasą. Na szczęście w razie
zgubienia wystarczyło iść cały czas z powrotem, bo z każdej
strony lasu znajdowała się znana im plaża. A wyspa nie była duża.
Victoria przechodziła kolejne
strumyki, starając się nie zamoczyć, ani nie ubrudzić. Z reguły
nie była specjalnie pedantyczna, ale w zaistniałych warunkach
wolała zachować porządek w umyśle i na ciele. Jednak, pomimo że
wiedziała że idzie w dobrą stronę, cały czas ją coś
rozpraszało. Na początku nie miała pojęcia co to było. Może
właściwie nic? Może już pojawiały się pierwsze halucynacje i
inne oznaki odwodnienia? Tylko, że nie byli na wyspie dość długo,
żeby być już odwodnieni. W końcu zauważyła co ją
dekoncentruje.
Drzewa wydawały się jakieś inne.
Kora była zbyt gładka, błyszcząca,
zupełnie niepodobna do tych które widzi się w naturze. Brakowało
oznak upływu czasu, nawet mchu. W tak czystym środowisku jak to
powinno go być pod dostatkiem. Victoria zdziwiła się tymi faktami.
Podeszła do jednego z drzew i, nie wiedzieć po co, zastukała w
nie. Już wiedziała po co. Rozległ się dudniący odgłos uderzenia
w metal.
- To nie jest zwykła wyspa - powiedziała jakby do siebie.
„Thank you, Miss Obvious” sama się
skomentowała ironicznie, ale była zbyt zdziwiona, żeby pozwolić
sobie na cokolwiek więcej.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz