sobota, 9 marca 2013

Pora na przygodę - Rozdział 1


W ostatnim poście wspominałem o opowiadaniach. Poniżej zamieściłem pierwsze :) 
To jest osadzone w Krainie Ooo z kreskówki Pora na Przygodę. Fabuła będzie rozpisana na 4, może 5, wpisów.
Miłego czytania.

***

Trevor szedł szybkim krokiem przez rozległą równinę. Słońce uporczywie prażyło mu kark. Nie było to miłe, szczególnie że na plecach niósł stosunkowo ciężki miecz. Naramienniki i nakolanniki też nie ułatwiały mu podróży. Nie miał jednak wyboru. Księżniczka Długopisów prosiła go, żeby coś dla niej załatwił. Teoretycznie miał wybór, ale gdyby odmówił pewnie kazałaby go zabić. Miał już doświadczenie z takimi pannami.. Już nie raz próbowały go wykończyć. Szczególnie Księżniczka Tasaków i Maczet. Ona to dopiero była ostra.
Wyglądało na to, że podróż miała być naprawdę ciężka. Widoczny w oddali las był widoczny tylko dlatego, że teren był w miarę płaski. W praktyce mogło to być jakieś dwadzieścia kilometrów. Jęknął znużony.
Miał przekazać wiadomość Księżniczce Piór Wiecznych, bo władczyni długopisian nigdy nie pozwoliłaby na kontakt jej poddanych ze swoim wrogiem. No i nie uznawała gołębi pocztowych. Na jej terenie nie miały one żadnych praw, podobnie jak inne mniejszości. Szkoda, bo wiele by to ułatwiło. Nie było jednak aż tak źle. Królestwo, do którego zmierzał, było tuż za Puszczą Śmierci Bolesnej. Dobrze byłoby, żeby przekroczenie lasu poszło w miarę bezproblemowo, ale kto wie.  Jeszcze nigdy nie był w tamtym miejscu.
Szedł i szedł. Że, akurat musiał opuścić go Skrzydlaty Plecak. Mógłby w ten sposób bardzo ograniczyć czas, ale nie było może, żeby go zatrzymał. Był to zakładnik Żab Sprawiedliwości, które też chciały latać, a nie mogły. Chciały wydusić z Plecaka jak to się robi. Powiedział im, że do tego potrzebne są skrzydła, a że one ich nie mają to postanowiły go zabić. Trevor uratował go i zwrócił rodzinie. Koniec retrospekcji.
Mężczyzna miał nadzieję, że las choć trochę się przybliżył, ale prawie wcale. Takie odległości są bardzo złośliwe.
Zwracając uwagę na ilość kilometrów Trevor postanowił, że da sobie spokój z nadmiernymi przemyśleniami i retrospekcjami, bo najprawdopodobniej mózg, by mu się przegrzeje.
Myślenie – stop!
Kiedy był już na miejscu Słońce zaczęło zachodzić. Mężczyzna usiadł pod jednym z drzew mając nadzieję, że ono go nie zje. Wydawało się być spokojnym drzewem. Zdrzemnął się pod nim jakieś piętnaście minut. Potem wstał. Udało mu się odzyskać choć trochę energii. W momencie wejścia do lasu Słońce zaszło już całkowicie.
Drzewa były upiorne, ale tylko trochę. Trevor znał drzewoludzi i po kilku krokach wiedział, wiedział, że na pewno ich tam nie ma. Mieli zwyczaj rzucania się z pazurami na swoje ofiary. Mimo, że nie były jednej z morderczych ras to las wciąż pozostawał niepokojący. Był zdecydowanie za cichy. Zupełnie jakby wszystkie zwierzęta ucichły lub nie żyły. Może lepiej byłby zostać przy pierwszej opcji. Szedł jednak przed siebie mając nadzieję, że przeżyje przeprawę.
Wiedział, że las jakiś wybitnie duży nie był. Przejście wzdłuż powinno trwać niecałe dwie godziny.
Nagle doszedł do niego odgłos szelestu. Odwrócił się pospiesznie. Stała za nim mała kaczuszka. Natychmiast sięgnął po krótki mieczyk.
- Czego ode mnie chcesz, maro nieczysta? – krzyknął na nią.
Nie odezwała się. Zza znajdujących się za nią krzaków zaczęły wyłaniać się kolejne żółtopióre stworzenia. Zdawało się, że nie mają końca. Trevor zrobił krok do tyłu pilnie je obserwując z wyciągniętym mieczem. Wtedy pojawiła się ostatnia kaczka. Miała na głowie złotą koronę.
- Zabijcie tę ludzką poczwarę – zakwakała władczo.
Nie zastanawiając się mężczyzna rzucił się do ucieczki przed chmarą żółtych, uroczych morderców. Biegnąc doszedł do wniosku, że ta niespodziewana sytuacja porządnie usprawni przejście lasu. No, o ile przeżyje. Miał nadzieję, bo wypatroszenie przez rój tysiąca kaczuszek nie był zbyt heroiczną śmiercią.
Ostatkiem sił wybiegł z lasu. Pościg dobiegł końca. Opierzeni oprawcy już go nie gonili. Opuścił ich terytorium. Szaleńczy biegł dobiegł końca. Nie został jakoś szczególnie poszkodowany, ale jedna z kaczuszek wgryzła mu się w piętę i trzeba było jakoś się jej pozbyć. Na szczęście wystarczyło ją tylko dziabnąć mieczykiem, żeby puściła i uciekła z powrotem do lasu.
Westchnął. Ruszył w mroku drogą wychodzącą z lasu, której jakimś cudem wcześniej nie zauważył. Po chwili dotarł do bramy zbudowanej z dwóch wielkich kałamarzy. Zastukał trzy razy. Z okienka na szycie jednego z kałamarzy wychylił się strażnik.
- W jakim celu się tu znalazłeś? – zapytał cierpko.
- Mam przekazać wiadomość Księżniczce Wiecznych Piór – odparł.
- Księżniczka śpi. Otworzę ci rano – dodał strażnik i wrócił do środka kałamarza.
Trevor stał przez chwilę dalej patrząc lekko zdziwionym wzrokiem w okienko. Czy to była gościnność Wiecznych Piór? Najwyraźniej. Usiadł przed bramą. Zdał sobie sprawę, że nie spał już dwie doby.  Opadł na plecy mając nadzieję, że żaden nocny stwór  nie postanowi się nim pożywić.
Odpłynął.
Obudził się ze świadomością ośmiu przespanych godzin. To uczucie bardzo mu odpowiadało. Szczególnie, że pewnie czekało jeszcze dużo roboty. Wstał i zapukał ponownie w bramę. Tym razem otwarła się od razu. Mieszkańcy wyglądali jak najróżniejsze stalówki czy kałamarze. Patrzyli na niego z niepokojem. Fakt, że do miasta zawitał wędrowny, blondwłosy wojownik nie napawał ich spokojem.
Skierował się do centrum miasta. Stał tam zamek w kształcie wielkiego, rozciągniętego w górę kałamarza. Z jego czubka wyrastała wysoka na kilkadziesiąt metrów czarna wieża. Z budynku wyszła Księżniczka. Wyglądała jak bardzo kształtna niebieska stalówka. Zmierzyła go podejrzliwie wzrokiem.
- Przysłała cię Długopiśnica, człowieku? – zapytała bez zbędnych ceregieli.
- Poniekąd – odparł mężczyzna. – Idę akurat tą trasą, więc poprosiła mnie, żebym coś przekazał.
- Czyli co, człowieku? – fuknęła na niego.
- Księżniczka Długopisów chce oficjalnie potwierdzić stan wojny.
Władczyni patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Odniósł wrażenie, że jej stalówkowa twarz wykrzywiła się w grymasie okrutnego uśmiechu.
- Z chęcią – mruknęła pod nosem. – A teraz wynoś się, człowieku.
Blondyn znowu zdziwił się manierami tego ludu, ale bez gadania opuścił nieprzyjemne miejsce.
Nie miał im za złe, że wyprosili go właśnie w ten sposób. Miał im za złe to, że nie zaproponowali mu żadnego jedzenia ani nic.  Za dwiema dobami bez snu szły też dwie doby bez jedzenia. To nie było miłe.
Jako, że był wędrownym łowcą smoków nie miał również specjalnych środków finansowych. Zwykle kiedy zabijał jakąś bestię to uciskany przez nią lud z chęcią wyposażał go w jakąś nową broń albo ofiarował pokarm. Ten zwykle był jadalny dla człowieka, ale nie zawsze. Wolał nie wspominać jak mieszkańcy pewnego bardzo uczynnego królestwa chcieli, żeby zjadł… No właśnie, wolał tego nie wspominać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz