W ostatnim poście wspominałem o opowiadaniach. Poniżej zamieściłem pierwsze :)
To jest osadzone w Krainie Ooo z kreskówki Pora na Przygodę. Fabuła będzie rozpisana na 4, może 5, wpisów.
Miłego czytania.
***
Trevor szedł szybkim krokiem przez rozległą równinę.
Słońce uporczywie prażyło mu kark. Nie było to miłe, szczególnie że na plecach
niósł stosunkowo ciężki miecz. Naramienniki i nakolanniki też nie ułatwiały mu
podróży. Nie miał jednak wyboru. Księżniczka Długopisów prosiła go, żeby coś
dla niej załatwił. Teoretycznie miał wybór, ale gdyby odmówił pewnie kazałaby
go zabić. Miał już doświadczenie z takimi pannami.. Już nie raz próbowały go
wykończyć. Szczególnie Księżniczka Tasaków i Maczet. Ona to dopiero była ostra.
Wyglądało na to, że podróż miała być naprawdę ciężka.
Widoczny w oddali las był widoczny tylko dlatego, że teren był w miarę płaski.
W praktyce mogło to być jakieś dwadzieścia kilometrów. Jęknął znużony.
Miał przekazać wiadomość Księżniczce Piór Wiecznych, bo
władczyni długopisian nigdy nie pozwoliłaby na kontakt jej poddanych ze swoim
wrogiem. No i nie uznawała gołębi pocztowych. Na jej terenie nie miały one
żadnych praw, podobnie jak inne mniejszości. Szkoda, bo wiele by to ułatwiło. Nie
było jednak aż tak źle. Królestwo, do którego zmierzał, było tuż za Puszczą
Śmierci Bolesnej. Dobrze byłoby, żeby przekroczenie lasu poszło w miarę
bezproblemowo, ale kto wie. Jeszcze
nigdy nie był w tamtym miejscu.
Szedł i szedł. Że, akurat musiał opuścić go Skrzydlaty
Plecak. Mógłby w ten sposób bardzo ograniczyć czas, ale nie było może, żeby go
zatrzymał. Był to zakładnik Żab Sprawiedliwości, które też chciały latać, a nie
mogły. Chciały wydusić z Plecaka jak to się robi. Powiedział im, że do tego
potrzebne są skrzydła, a że one ich nie mają to postanowiły go zabić. Trevor
uratował go i zwrócił rodzinie. Koniec retrospekcji.
Mężczyzna miał nadzieję, że las choć trochę się
przybliżył, ale prawie wcale. Takie odległości są bardzo złośliwe.
Zwracając uwagę na ilość kilometrów Trevor postanowił, że
da sobie spokój z nadmiernymi przemyśleniami i retrospekcjami, bo
najprawdopodobniej mózg, by mu się przegrzeje.
Myślenie – stop!
Kiedy był już na miejscu Słońce zaczęło zachodzić. Mężczyzna
usiadł pod jednym z drzew mając nadzieję, że ono go nie zje. Wydawało się być
spokojnym drzewem. Zdrzemnął się pod nim jakieś piętnaście minut. Potem wstał.
Udało mu się odzyskać choć trochę energii. W momencie wejścia do lasu Słońce
zaszło już całkowicie.
Drzewa były upiorne, ale tylko trochę. Trevor znał
drzewoludzi i po kilku krokach wiedział, wiedział, że na pewno ich tam nie ma.
Mieli zwyczaj rzucania się z pazurami na swoje ofiary. Mimo, że nie były jednej
z morderczych ras to las wciąż pozostawał niepokojący. Był zdecydowanie za
cichy. Zupełnie jakby wszystkie zwierzęta ucichły lub nie żyły. Może lepiej
byłby zostać przy pierwszej opcji. Szedł jednak przed siebie mając nadzieję, że
przeżyje przeprawę.
Wiedział, że las jakiś wybitnie duży nie był. Przejście
wzdłuż powinno trwać niecałe dwie godziny.
Nagle doszedł do niego odgłos szelestu. Odwrócił się
pospiesznie. Stała za nim mała kaczuszka. Natychmiast sięgnął po krótki mieczyk.
- Czego ode mnie chcesz, maro nieczysta? – krzyknął na
nią.
Nie odezwała się. Zza znajdujących się za nią krzaków
zaczęły wyłaniać się kolejne żółtopióre stworzenia. Zdawało się, że nie mają
końca. Trevor zrobił krok do tyłu pilnie je obserwując z wyciągniętym mieczem.
Wtedy pojawiła się ostatnia kaczka. Miała na głowie złotą koronę.
- Zabijcie tę ludzką poczwarę – zakwakała władczo.
Nie zastanawiając się mężczyzna rzucił się do ucieczki
przed chmarą żółtych, uroczych morderców. Biegnąc doszedł do wniosku, że ta niespodziewana
sytuacja porządnie usprawni przejście lasu. No, o ile przeżyje. Miał nadzieję,
bo wypatroszenie przez rój tysiąca kaczuszek nie był zbyt heroiczną śmiercią.
Ostatkiem sił wybiegł z lasu. Pościg dobiegł końca.
Opierzeni oprawcy już go nie gonili. Opuścił ich terytorium. Szaleńczy biegł
dobiegł końca. Nie został jakoś szczególnie poszkodowany, ale jedna z kaczuszek
wgryzła mu się w piętę i trzeba było jakoś się jej pozbyć. Na szczęście
wystarczyło ją tylko dziabnąć mieczykiem, żeby puściła i uciekła z powrotem do
lasu.
Westchnął. Ruszył w mroku drogą wychodzącą z lasu, której
jakimś cudem wcześniej nie zauważył. Po chwili dotarł do bramy zbudowanej z
dwóch wielkich kałamarzy. Zastukał trzy razy. Z okienka na szycie jednego z
kałamarzy wychylił się strażnik.
- W jakim celu się tu znalazłeś? – zapytał cierpko.
- Mam przekazać wiadomość Księżniczce Wiecznych Piór –
odparł.
- Księżniczka śpi. Otworzę ci rano – dodał strażnik i
wrócił do środka kałamarza.
Trevor stał przez chwilę dalej patrząc lekko zdziwionym
wzrokiem w okienko. Czy to była gościnność Wiecznych Piór? Najwyraźniej. Usiadł
przed bramą. Zdał sobie sprawę, że nie spał już dwie doby. Opadł na plecy mając nadzieję, że żaden nocny
stwór nie postanowi się nim pożywić.
Odpłynął.
Obudził się ze świadomością ośmiu przespanych godzin. To
uczucie bardzo mu odpowiadało. Szczególnie, że pewnie czekało jeszcze dużo
roboty. Wstał i zapukał ponownie w bramę. Tym razem otwarła się od razu.
Mieszkańcy wyglądali jak najróżniejsze stalówki czy kałamarze. Patrzyli na
niego z niepokojem. Fakt, że do miasta zawitał wędrowny, blondwłosy wojownik
nie napawał ich spokojem.
Skierował się do centrum miasta. Stał tam zamek w kształcie
wielkiego, rozciągniętego w górę kałamarza. Z jego czubka wyrastała wysoka na kilkadziesiąt
metrów czarna wieża. Z budynku wyszła Księżniczka. Wyglądała jak bardzo kształtna
niebieska stalówka. Zmierzyła go podejrzliwie wzrokiem.
- Przysłała cię Długopiśnica, człowieku? – zapytała bez
zbędnych ceregieli.
- Poniekąd – odparł mężczyzna. – Idę akurat tą trasą,
więc poprosiła mnie, żebym coś przekazał.
- Czyli co, człowieku? – fuknęła na niego.
- Księżniczka Długopisów chce oficjalnie potwierdzić stan
wojny.
Władczyni patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Odniósł
wrażenie, że jej stalówkowa twarz wykrzywiła się w grymasie okrutnego uśmiechu.
- Z chęcią – mruknęła pod nosem. – A teraz wynoś się,
człowieku.
Blondyn znowu zdziwił się manierami tego ludu, ale bez
gadania opuścił nieprzyjemne miejsce.
Nie miał im za złe, że wyprosili go właśnie w ten sposób.
Miał im za złe to, że nie zaproponowali mu żadnego jedzenia ani nic. Za dwiema dobami bez snu szły też dwie doby
bez jedzenia. To nie było miłe.
Jako, że był wędrownym łowcą smoków nie miał również
specjalnych środków finansowych. Zwykle kiedy zabijał jakąś bestię to uciskany
przez nią lud z chęcią wyposażał go w jakąś nową broń albo ofiarował pokarm.
Ten zwykle był jadalny dla człowieka, ale nie zawsze. Wolał nie wspominać jak
mieszkańcy pewnego bardzo uczynnego królestwa chcieli, żeby zjadł… No właśnie,
wolał tego nie wspominać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz