sobota, 23 marca 2013

Pora na Przygodę - Rozdział 3


Nowiutki rodział. Zapraszam do czytania.
W najbliższym czasie opublikuję rysunki do tego rozdziału. Postaram się, żeby były w miarę sympatyczne ;P 

***

Trevor szedł przez rynek miasteczka Wiecznych Wołów. Kupił tam nowy pokrowiec na Miecz, Którym Zabijano Smoki. W sumie, dostał go za darmo. Woły był dla niego bardzo przychylne, bo po drodze zgładził nękającego je smoka adwokackiego. Był w miarę prosty do zabicia, bo zamiast płomieniami ział protokołami. Lud ten nie umiał czytać ani pisać, więc kolejne protokoły były dla niego prawdziwą udręką.
Kiedy wychodził z miasta usłyszał oklaski, ale nie zatrzymał się. Od miejscowego przywódcy dowiedział się o dość uciążliwej bestii nękającej zaprzyjaźnione z nim plemię. Przydałoby się gada wykończyć. Nagroda za tę misję też była całkiem kusząca. I całkiem pieniężna.
Nawiasem, nikt nie wiedział nic na temat tajemniczego słowa „kotlet”. Trzeba było z tym poczekać na jakiś dogodniejszy moment.
Po godzinie wędrówki doszedł do góry, którą ponoć zamieszkiwał ów smok. Jedynym logicznym wejściem była widoczna zza niskich zarośli jaskinia. Kształtem przypominała wielkie drzwi. Dawało to dziwny efekt. Wszedł do środka. Na jej ścianach w równych odstępach porozmieszczane były pochodnie. Wzmagały one uczucie tajemniczości i mroku. Na końcu Blondyn dostrzegł olbrzymie drewniane wrota w złotej ramie. Podszedł do nich. Coś co nimi przechodziło musiało być większe niż przeciętny smok. I to całkiem sporo większe. Ale miał już kolekcji głowy równie wielkich poczwar.
Nagle przed nim pojawił się sięgający do jego ramion człowieczek z głową sowy.
- Aby przejść musisz odpowiedzieć na moją zagadkę! – zahukał. – Bez nóg nie ucieknie, bez rąk się nie wespnie, w panice przed czterema kłami celującymi w jego skórę. Co to jest?
Mężczyzna spojrzał dziwnie na sowogłowego. To co powiedział było tak co najmniej bez sensu, ale czego można się spodziewać po takich stworzeniach. Myśl, myśl pomyślał do siebie Trevor. Nie było to wcale takie proste. Jako łowca smoków miał zabijać gady, a nie zastanawiać się nad niezbyt filozoficznymi pytaniami. Czy dobrym pomysłem byłoby otwarcie bramy mieczem? Trudno powiedzieć jakie zaklęcia ją chroniły. Zadanie mogłoby być całkiem proste, ale z doświadczenia wiedział, że rzadko tak bywa. Przydałoby się odpowiedzieć. A najlepiej poprawnie. Zastanowił się. Czy coś mogłoby mu pomóc?
Jedna myśl nawiedziła jego stosunkowo pustą głowę.
- Kotlet – wypalił bez zastanowienia.
Człowiek-sowa spojrzał na niego dziwnie. Powoli pokiwał głową z jakby rozpaczą w oczach. Wyraźnie nikt wcześniej nie odgadł zagadki. Ubranie sowogłowego zajęło się ogniem. On krzycząc desperacko starał się ugasić płomienie, ale nie dało się. Spłonął żywcem. Zostały z niego tylko zwęglone kości. Trevor patrzył na tę sytuację będąc w szczerym szoku. Czyżby to była kara dla strażnika, że łamigłówka została rozwiązana? Mężczyzna zastanawiał się jednak nad czymś innym.
- Skoro umarł to kto mi teraz otworzy bramę? – powiedział do siebie z pretensją w głosie.
W tym samym momencie wrota się otworzyły.
- O! I po sprawie – ucieszył się.
Miło zaskoczony ominął zwłoki strażnika i wszedł przez wejście. Jego oczom ukazał się niezwykły widok. Znajdowały się przed nim całe góry złota. Góry, że aż góry złotych monet, posążki i inne wyznaczniki bogactwa. W sumie, trudno się dziwić. Smoki były bardzo chciwe i lubią gromadzić kosztowności. Choć nawet tu było ich bardzo dużo. Aż dziwne, że nikt go jeszcze nie obrabował. Zobaczenie złodzieja między złotymi kopcami nie mogło być łatwe. Trevor omijając kolejne kupki złota dostrzegł szkielet obwieszony prawie spalonymi ubraniami. Czyli już wiadomo co się stało ze złodziejami. Ale on miał Miecz, Którym Zabijano Smoki. Z nim nie powinno być większego problemu. Idąc dostrzegł coś dziwnego. Wyszedł na coś jakby złotą polanę, a w jej centrum znajdowała się fontanna tryskająca płynnym złotym. Takich cudów to on jeszcze nie widział. Tym razem z zupełnie ludzkich przyczyn pomyślał, że warto byłoby zabić tego smoka. Minął fascynujący obiekt i poszedł dalej. Swoją drogą, ta jaskinia była niepokojąco wielka. A otaczające go ze wszystkich stron złoto układało się w coś, jakby labirynt.
Minął zakręt i jego oczom ukazało się coś chorego. Czyżby gadzina miała coś w rodzaju obsesji? Zapewne. Przed nim stały dziesiątki złotych posągów księżniczek. I na pewno nie były to żywe oryginały, bo widać było ślady po kształtowaniu. Co ciekawe, były naprawdę podobne do prawdziwych księżniczek. Czyżby zrobił je smok z duszą artysty?
Nagle podłoże zaczęło się trząść. Trevor podbiegł z powrotem w stronę i schował się za jednym z niższych złotych kopców, żeby widzieć co chce wejść. Wrota powoli zaczęły się otwierać. Napięcie wzrastało, bo kroki były słyszalne, ale obiekt je wywołujący niekoniecznie. Wreszcie smok się pojawił. Mężczyzna patrzył zszokowany na jego, bądź, co bądź, zaskakujący wygląd.
Był mały, fioletowo-różowy z nieproporcjonalnie wielką głową. W sumie wyglądał jak smoczy bobas. Brama się zamknęła ze złowrogim skrzypnięciem.
Smoczek westchnął, podskoczył kilka razy w miejscu i wskoczył do znajdującego się obok złotego basenu. Było tam tyle złota, że blondyn nawet nie zauważył czegoś tak osobliwego jak złoty basen. Gad popluskał się chwilę i wyskoczył znowu na stały grunt. Robił coś co nie napawało Trevora spokojem wąchał. Całkiem zajadle wąchał. Zupełnie jakby poczuł coś czego poczuć nie powinien. Mężczyzna był pewien kogo. Jego. Było to tak oczywiste, że fakt, że smok odwrócił się w zupełnie innym kierunku tak wybił mężczyznę z równowagi. Wyskoczył ze swojej kryjówki i zaatakował jaszczurkę Mieczem, Którym Zabijano Smoki.
- A masz, maluchu! - krzyknął na niego Trevor.
Ten odwrócił się i zionął na niego monstrualnym płomieniem. Osłonił mieczem. Pomimo, że ostrze było ognioodporne to wyraźnie się nagrzało. Siła smoczka była wyraźnie niewspółmierna do jego wielkości. Mimo to mężczyzna rzucił się do ataku. Szybkim ruchem odciął gadowi wielki łeb. Było to aż zbyt łatwe. Ciałko upadło na złotą górę, a głowa leżała dwa metry dalej. Trevor zdziwił się tym jak łatwo zgładził stwora. Uśmiechnął się do siebie i szybko zaczął zgarniać złoto do kieszeni. Jedzenie trzeba za coś kupić. W końcu nie można za każdym razem biegać za potencjalnym posiłkiem.
- Schowaj się! - usłyszał za sobą kobiecy krzyk. - Szybko!
Odwrócił się nie mając zamiaru posłuchać rady. W jego kierunku biegła Victoria. Ucieszył się, ale jej mina wcale nie wyrażała radości. Była raczej zdenerwowana.
- Smok się regeneruje! - krzyknęła będąc już przy nim. - Musimy się schować.
- Co? - zdziwił się mężczyzna.
Zerknął na smocze zwłoki. Był jednak pewien problem. Smoczych zwłok nie było. Zamiast nich stał tam żywy smok. Trevor zerknął na Victorię i znowu na smoka.
- Co? - zdziwił się znowu.
Dziewczyna pociągnęła go za jedną z gór ze złota w ucieczce przed ognistym płomieniem. Na twarzy Trevora wciąż utrzymywał się lekko zszokowany wyraz. No dobrze, nie lekko. Victoria musiała go uderzyć w twarz, żeby odzyskał zmysły. Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Co jest nie tak z tym… czymś? - zapytał.
- To smok nieśmiertelności. Nie można go zabić, bo może odnawiać swoje ciało - wyjaśniła pospiesznie.
- To jak go zabić? Czy masz zamiar mi powiedzieć, że nie da się go zabić - zapytał ironicznie Trevor.
Victoria zrobiła zmieszaną minę.
- Nie, niezupełnie - powiedziała. - Wiem, że można go zabić, ale nie mam informacji co do tego jak to zrobić. Moje zaufane źródła nie dały pewnych informacji.
Dookoła nich było naprawdę gorąco. Pewnie z powodu, że smok dalej atakował ich swoich ognistym oddechem. Aż dziwne, że taki mały stworek miał w sobie tyle siły. Wyglądało na to, że prze ciągu kilku minut uda mu się w całości roztopić ich złotą kryjówkę. Nie można było czekać aż gadzina dokończy dzieła. Według źródeł księżniczki zabicie go nie mogło być proste. W końcu był smokiem nieśmiertelności. Zaraz, chwila. Jakich źródeł? Skąd księżniczka mogłaby mieć jakiekolwiek źródła, które zdawały się być ściśle tajne?
- Jakie źródła? - zapytał ją.
Victoria westchnęła. Wyraźnie zastanawiała się nad tym czy powiedzieć mu czy nie. W takim razie musiało to być coś ważnego.
- Nie jestem zwyczajną księżniczką. Nie noszę korony z pewnego powodu - przerwała. - Jestem tak zwaną Księżniczką od Zadań Specjalnych. Współpracuję z Królestwem Prywatnych Detektywów, stąd moje informacje.
- Czemu mi to mówisz?
- W naszej obecnej sytuacji nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic. Pierwsza zasada przetrwania.
Milczeli przez chwilę, a ich kryjówka coraz bardziej zaczynała znikać. Z jakiegoś powodu nie prosiła go, żeby też powiedział swoje tajemnice. Albo uznała, że nie ma on żadnych sekretów, albo wszystkie już znała. W końcu on też znał Prywatnych Detektywów. Musieli go prześwietlić zanim do nich zawitał. A współpraca z księżniczką musiała być ściśle tajna i dlatego nic o tym nie wiedział. Wszystko wyjaśnione zgrabnie i klarownie.
Zerknęli na siebie. Uśmiechnęli się do siebie, ale chwilę potem przypomnieli sobie o okolicznościach sprzyjających zwęgleniu. Dlatego uśmiechom trzeba było zaprzestać i zacząć myśleć logicznie.
- Trzeba coś szybko wymyślić - powiedział blondyn.
- Tak - potwierdziła Victoria tym razem tajemniczo się uśmiechając.
Doskonale wiedzieli co powinni zrobić. Albo raczej co im się wydawało, że powinni zrobić.

1 komentarz:

  1. "-Bez nóg nie ucieknie, bez rąk się nie wespnie, w panice przed czterema kłami celującymi w jego skórę. Co to jest?

    - Kotlet."

    Ja naprawdę Cię uduszę... Albo nie! Za bardzo zachęciłeś mnie opowiadaniem z Drrr!! więc znaj moją wspaniałoomyślność - pozwalam Ci żyć dopuki tego nie napiszesz. (Pamiętaj - nie uśmiercaj tam nikogo!) A potem... się zobaczy .
    Ale robi się coraz ciekawiej. Czekam na więcej. Pozdrawiam i weny życzę~!

    OdpowiedzUsuń