Nowiutki rodział. Zapraszam do czytania.
W najbliższym czasie opublikuję rysunki do tego rozdziału. Postaram się, żeby były w miarę sympatyczne ;P
***
Trevor szedł przez rynek miasteczka Wiecznych Wołów. Kupił
tam nowy pokrowiec na Miecz, Którym Zabijano Smoki. W sumie, dostał go za
darmo. Woły był dla niego bardzo przychylne, bo po drodze zgładził nękającego
je smoka adwokackiego. Był w miarę prosty do zabicia, bo zamiast płomieniami
ział protokołami. Lud ten nie umiał czytać ani pisać, więc kolejne protokoły
były dla niego prawdziwą udręką.
Kiedy wychodził z miasta usłyszał oklaski, ale nie
zatrzymał się. Od miejscowego przywódcy dowiedział się o dość uciążliwej bestii
nękającej zaprzyjaźnione z nim plemię. Przydałoby się gada wykończyć. Nagroda
za tę misję też była całkiem kusząca. I całkiem pieniężna.
Nawiasem, nikt nie wiedział nic na temat tajemniczego
słowa „kotlet”. Trzeba było z tym poczekać na jakiś dogodniejszy moment.
Po godzinie wędrówki doszedł do góry, którą ponoć
zamieszkiwał ów smok. Jedynym logicznym wejściem była widoczna zza niskich
zarośli jaskinia. Kształtem przypominała wielkie drzwi. Dawało to dziwny efekt.
Wszedł do środka. Na jej ścianach w równych odstępach porozmieszczane były
pochodnie. Wzmagały one uczucie tajemniczości i mroku. Na końcu Blondyn
dostrzegł olbrzymie drewniane wrota w złotej ramie. Podszedł do nich. Coś co
nimi przechodziło musiało być większe niż przeciętny smok. I to całkiem sporo
większe. Ale miał już kolekcji głowy równie wielkich poczwar.
Nagle przed nim pojawił się sięgający do jego ramion
człowieczek z głową sowy.
- Aby przejść musisz odpowiedzieć na moją zagadkę! –
zahukał. – Bez nóg nie ucieknie, bez rąk się nie wespnie, w panice przed
czterema kłami celującymi w jego skórę. Co to jest?
Mężczyzna spojrzał dziwnie na sowogłowego. To co
powiedział było tak co najmniej bez sensu, ale czego można się spodziewać po
takich stworzeniach. Myśl, myśl
pomyślał do siebie Trevor. Nie było to wcale takie proste. Jako łowca smoków
miał zabijać gady, a nie zastanawiać się nad niezbyt filozoficznymi pytaniami.
Czy dobrym pomysłem byłoby otwarcie bramy mieczem? Trudno powiedzieć jakie
zaklęcia ją chroniły. Zadanie mogłoby być całkiem proste, ale z doświadczenia
wiedział, że rzadko tak bywa. Przydałoby się odpowiedzieć. A najlepiej
poprawnie. Zastanowił się. Czy coś mogłoby mu pomóc?
Jedna myśl nawiedziła jego stosunkowo pustą głowę.
- Kotlet – wypalił bez zastanowienia.
Człowiek-sowa spojrzał na niego dziwnie. Powoli pokiwał
głową z jakby rozpaczą w oczach. Wyraźnie nikt wcześniej nie odgadł zagadki.
Ubranie sowogłowego zajęło się ogniem. On krzycząc desperacko starał się ugasić
płomienie, ale nie dało się. Spłonął żywcem. Zostały z niego tylko zwęglone
kości. Trevor patrzył na tę sytuację będąc w szczerym szoku. Czyżby to była
kara dla strażnika, że łamigłówka została rozwiązana? Mężczyzna zastanawiał się
jednak nad czymś innym.
- Skoro umarł to kto mi teraz otworzy bramę? – powiedział
do siebie z pretensją w głosie.
W tym samym momencie wrota się otworzyły.
- O! I po sprawie – ucieszył się.
Miło zaskoczony ominął zwłoki strażnika i wszedł przez
wejście. Jego oczom ukazał się niezwykły widok.
Znajdowały się przed nim całe góry złota. Góry, że aż góry złotych monet,
posążki i inne wyznaczniki bogactwa. W sumie, trudno się dziwić. Smoki były
bardzo chciwe i lubią gromadzić kosztowności. Choć nawet tu było ich bardzo
dużo. Aż dziwne, że nikt go jeszcze nie obrabował. Zobaczenie złodzieja między
złotymi kopcami nie mogło być łatwe. Trevor omijając kolejne kupki złota
dostrzegł szkielet obwieszony prawie spalonymi ubraniami. Czyli już wiadomo co
się stało ze złodziejami. Ale on miał Miecz, Którym Zabijano Smoki. Z nim nie
powinno być większego problemu. Idąc dostrzegł coś dziwnego. Wyszedł na coś
jakby złotą polanę, a w jej centrum znajdowała się fontanna tryskająca płynnym
złotym. Takich cudów to on jeszcze nie widział. Tym razem z zupełnie ludzkich
przyczyn pomyślał, że warto byłoby zabić tego smoka. Minął fascynujący obiekt i
poszedł dalej. Swoją drogą, ta jaskinia była niepokojąco wielka. A otaczające
go ze wszystkich stron złoto układało się w coś, jakby labirynt.
Minął zakręt i jego oczom ukazało się coś chorego. Czyżby
gadzina miała coś w rodzaju obsesji? Zapewne. Przed nim stały dziesiątki
złotych posągów księżniczek. I na pewno nie były to żywe oryginały, bo widać
było ślady po kształtowaniu. Co ciekawe, były naprawdę podobne do prawdziwych
księżniczek. Czyżby zrobił je smok z duszą artysty?
Nagle podłoże zaczęło się trząść. Trevor podbiegł z
powrotem w stronę i schował się za jednym z niższych złotych kopców, żeby
widzieć co chce wejść. Wrota powoli zaczęły się otwierać. Napięcie wzrastało,
bo kroki były słyszalne, ale obiekt je wywołujący niekoniecznie. Wreszcie smok
się pojawił. Mężczyzna patrzył zszokowany na jego, bądź, co bądź, zaskakujący
wygląd.
Był mały, fioletowo-różowy z nieproporcjonalnie wielką
głową. W sumie wyglądał jak smoczy bobas. Brama się zamknęła ze złowrogim
skrzypnięciem.
Smoczek westchnął, podskoczył kilka razy w miejscu i
wskoczył do znajdującego się obok złotego basenu. Było tam tyle złota, że
blondyn nawet nie zauważył czegoś tak osobliwego jak złoty basen. Gad popluskał
się chwilę i wyskoczył znowu na stały grunt. Robił coś co nie napawało Trevora
spokojem wąchał. Całkiem zajadle wąchał. Zupełnie jakby poczuł coś czego poczuć
nie powinien. Mężczyzna był pewien kogo. Jego. Było to tak oczywiste, że fakt,
że smok odwrócił się w zupełnie innym kierunku tak wybił mężczyznę z równowagi.
Wyskoczył ze swojej kryjówki i zaatakował jaszczurkę Mieczem, Którym Zabijano
Smoki.
- A masz, maluchu! - krzyknął na niego Trevor.
Ten odwrócił się i zionął na niego monstrualnym
płomieniem. Osłonił mieczem. Pomimo, że ostrze było ognioodporne to wyraźnie
się nagrzało. Siła smoczka była wyraźnie niewspółmierna do jego wielkości. Mimo
to mężczyzna rzucił się do ataku. Szybkim ruchem odciął gadowi wielki łeb. Było
to aż zbyt łatwe. Ciałko upadło na złotą górę, a głowa leżała dwa metry dalej.
Trevor zdziwił się tym jak łatwo zgładził stwora. Uśmiechnął się do siebie i
szybko zaczął zgarniać złoto do kieszeni. Jedzenie trzeba za coś kupić. W końcu
nie można za każdym razem biegać za potencjalnym posiłkiem.
- Schowaj się! - usłyszał za sobą kobiecy krzyk. -
Szybko!
Odwrócił się nie mając zamiaru posłuchać rady. W jego
kierunku biegła Victoria. Ucieszył się, ale jej mina wcale nie wyrażała radości.
Była raczej zdenerwowana.
- Smok się regeneruje! - krzyknęła będąc już przy nim. -
Musimy się schować.
- Co? - zdziwił się mężczyzna.
Zerknął na smocze zwłoki. Był jednak pewien problem.
Smoczych zwłok nie było. Zamiast nich stał tam żywy smok. Trevor zerknął na
Victorię i znowu na smoka.
- Co? - zdziwił się znowu.
Dziewczyna pociągnęła go za jedną z gór ze złota w
ucieczce przed ognistym płomieniem. Na twarzy Trevora wciąż utrzymywał się
lekko zszokowany wyraz. No dobrze, nie lekko. Victoria musiała go uderzyć w
twarz, żeby odzyskał zmysły. Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Co jest nie tak z tym… czymś? - zapytał.
- To smok nieśmiertelności. Nie można go zabić, bo może
odnawiać swoje ciało - wyjaśniła pospiesznie.
- To jak go zabić? Czy masz zamiar mi powiedzieć, że nie
da się go zabić - zapytał ironicznie Trevor.
Victoria zrobiła zmieszaną minę.
- Nie, niezupełnie - powiedziała. - Wiem, że można go
zabić, ale nie mam informacji co do tego jak to zrobić. Moje zaufane źródła nie
dały pewnych informacji.
Dookoła nich było naprawdę gorąco. Pewnie z powodu, że
smok dalej atakował ich swoich ognistym oddechem. Aż dziwne, że taki mały
stworek miał w sobie tyle siły. Wyglądało na to, że prze ciągu kilku minut uda
mu się w całości roztopić ich złotą kryjówkę. Nie można było czekać aż gadzina
dokończy dzieła. Według źródeł księżniczki zabicie go nie mogło być proste. W
końcu był smokiem nieśmiertelności. Zaraz, chwila. Jakich źródeł? Skąd
księżniczka mogłaby mieć jakiekolwiek źródła, które zdawały się być ściśle
tajne?
- Jakie źródła? - zapytał ją.
Victoria westchnęła. Wyraźnie zastanawiała się nad tym czy
powiedzieć mu czy nie. W takim razie musiało to być coś ważnego.
- Nie jestem zwyczajną księżniczką. Nie noszę korony z
pewnego powodu - przerwała. - Jestem tak zwaną Księżniczką od Zadań
Specjalnych. Współpracuję z Królestwem Prywatnych Detektywów, stąd moje
informacje.
- Czemu mi to mówisz?
- W naszej obecnej sytuacji nie możemy mieć przed sobą
żadnych tajemnic. Pierwsza zasada przetrwania.
Milczeli przez chwilę, a ich kryjówka coraz bardziej
zaczynała znikać. Z jakiegoś powodu nie prosiła go, żeby też powiedział swoje
tajemnice. Albo uznała, że nie ma on żadnych sekretów, albo wszystkie już
znała. W końcu on też znał Prywatnych Detektywów. Musieli go prześwietlić zanim
do nich zawitał. A współpraca z księżniczką musiała być ściśle tajna i dlatego
nic o tym nie wiedział. Wszystko wyjaśnione zgrabnie i klarownie.
Zerknęli na siebie. Uśmiechnęli się do siebie, ale chwilę
potem przypomnieli sobie o okolicznościach sprzyjających zwęgleniu. Dlatego
uśmiechom trzeba było zaprzestać i zacząć myśleć logicznie.
- Trzeba coś szybko wymyślić - powiedział blondyn.
- Tak - potwierdziła Victoria tym razem tajemniczo się
uśmiechając.
Doskonale wiedzieli co powinni zrobić. Albo raczej co im
się wydawało, że powinni zrobić.
"-Bez nóg nie ucieknie, bez rąk się nie wespnie, w panice przed czterema kłami celującymi w jego skórę. Co to jest?
OdpowiedzUsuń- Kotlet."
Ja naprawdę Cię uduszę... Albo nie! Za bardzo zachęciłeś mnie opowiadaniem z Drrr!! więc znaj moją wspaniałoomyślność - pozwalam Ci żyć dopuki tego nie napiszesz. (Pamiętaj - nie uśmiercaj tam nikogo!) A potem... się zobaczy .
Ale robi się coraz ciekawiej. Czekam na więcej. Pozdrawiam i weny życzę~!