sobota, 16 marca 2013

Pora na Przygodę - Rozdział 2


Zapraszam do przeczytania nowiutkiego rozdziału!
To ciąg dalszy przygód Trevora w Krainie Ooo. Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo wlałem w to większość mojej aktualnej weny twórczej :)

***

Trevor doszedł do kolejnego Królestwa. Minął je jednak, mimo, że był głodny, z powodu niepokojącej nazwy. Królestwo Rozkosznych Zajączków. Coś zbytnio urocza ta nazwa.
Problem polegał na tym, że zjawiskiem geograficznym znajdującym się za królestwem były góry. Całkiem wysokie góry. Nie było mowy, żeby do tych puszystych kreatur. Za nić w świecie. Do przekroczenia ośnieżonych wzniesień potrzebne były jakieś cieplejsze ubrania. Na szczęście kilka dni wcześniej postanowił nie postanowił pozbyć się zaklęcia ciepło-sfery. Wyciągnął z kieszeni skrawek papieru zapisany dziwnymi, runicznymi znakami. Napluł na niego i zmiął. Natychmiast wytworzyła się dookoła niego energetyczna kula, w której wnętrzu panowało przyjemne ciepełko. W tym stanie bez problemu wkroczył na zimny teren.
Blondyn szedł zadowolony owiewany ciepłym wiaterkiem przez obsypane śniegiem szczyty. Sfera szczęśliwie ochraniała go nie tylko przed temperaturą, ale też przed białym puchem i mroźnymi powiewami.
Będąc gdzieś tak w połowie drogi Trevor zobaczył coś niepokojącego. Ze szczytu jednej z wyjątkowo zaśnieżonych szczytów trysnął strumień ognia. Blondyn zadarł głowę, żeby zobaczyć co się dzieje. Zdawało mu się, że był to smoczy płomień. Wiedział, że jaszczury rzadko ziały ogniem tak bez powodu. Powodem mogło być to, że labo go zauważył, albo był zajęty kimś innym.
Mężczyzna wspiął się po skałach, żeby zobaczyć tę zapewne niecodzienną sytuację.
Zobaczył tam olbrzymiego śnieżnobiałego smoka ziejącego ogniem w jakiegoś długobrodego staruszka w niebieskiej sukience. Trevor myślał, że już po dziadku, ale ten ruchem ręki wywołał dookoła siebie lodową tarczę. To było dziwne.
- Oddawaj mi moją koronę, głupia jaszczurko! – krzyknął na gada.
A więc był królem władającym lodem. Nagle blondyna naszła pewna myśl. Temperatura przy Królestwie Rozkosznych Zajączków była zbyt wysoka, żeby nawet w pobliskich górach znajdowała się aż tak gruba pokrywa śnieżna. Ktoś musiał ją stworzyć. I tym kimś był ubrany na niebiesko staruszek. Widocznie rozwścieczony smok zabrał mu koronę. A sądząc po intensywności sporu chodziło o coś jeszcze.
Trevor przemknął się za walczącymi do znajdującej się za nimi jaskini. Jedno było jasne, w jej wnętrzu było bardzo ciemno. Mężczyzna po kilku krokach był pewny, że prostej linii z pewnością nie przejdzie. Wszędzie porozsiewane były stalaktyty i inne twory skalne. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do ciemności i bez problemu omijał przeszkody.
Jego ręka zaczęła lekko drętwieć. Żeby zaklęcie ciepło-sfery działało musiał mocno ściskać skrawek papieru. Nie zwracał na to uwagi, miał ważniejsze rzeczy do roboty.
Doszedł do końca jaskini. W kącie coś dostrzegł. Kogoś dostrzegł. Siedziała tam skulona z zimna dziewczyna. Zdawało mu się, że nawet go nie zauważyła. Ręce trzymała w bardzo dziwnej pozycji. Jakby coś pisała. Kątem oka zerknął co tam tworzyła.
Zarzut: porwanie i uwięzienie.
Sprawca: Lodowy Król.
Sprawca pośredni: smok górski.
Zrobił zdziwioną minę. W tym momencie dziewczyna podniosła wzrok. Wcale nie zdziwiła się widząc sterczącego nad nią blondyna. Rzuciła mu tylko wyczekujące spojrzenie. Zdecydowanie nie zachowywała się jak typowa dama w opałach. Wstał i otrzepała się.
- Rób co powiem ci – powiedziała kpiąc sobie z poprawnego szyku zdania.
Trevor wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.
- Zabierz mnie stąd najciszej możliwie i jak możesz najszybciej.
Cóż, konkretna z niej kobieta. Wziął ją na ręce i wyszedł cichaczem z jaskini. Było mu średnio wygodnie biorąc pod uwagę fakt, że wciąż trzymał skrawek z zaklęciem. O dziwo walczący nie zwrócili na nich uwagi, choć widok musiał być dziwny jak na szczyty gór. Był to też dziwne, bo smoki często porywają dziewczęta i zazdrośnie ich strzegą. Co do Lodowego Króla to nie znał jego zwyczajów.
Trevor powoli zsuwał się po zboczu góry. Dziewczyna milczała jak zaklęta. Zdawało mu się przez to, że jest zaprzeczeniem normalnej kobiety. Cały czas milczała!
Zeszli. Mężczyzna postawił ją na ziemi. Była w miarę wysoka, ale wciąż niższa od niego. Optycznie podwyższała ją bujna ruda fryzura. Było w niej też wiele trudnej do opisania energii, władczości. Na tę myśl nasunął mu się tylko jeden wniosek. Musiała być księżniczką jakiegoś dziwacznego zapewne królestwa.
- Poradzę sobie sama teraz – rzekła jakby do siebie.
- Zaraz – Trevor wydobył z siebie jakieś ludzkie odczucia. – Jak się nazywasz? Gdzie idziesz?
Przyjrzała mu się przenikliwie.
- Coś dużo pytań tych.
- Więc?
Westchnęła.
- Na razie nie mogę powiedzieć ci kim jestem. Za to mogę mówić normalnie.
Zawsze coś pomyślał.
Ze szczytu góry dobiegły ich dwa rozwścieczony odgłosy: ryk i krzyk. Prawie natychmiast na ścieżce, którą podążali Trevor z dziewczyną pojawiły się oba czarne charaktery. Mężczyzna zdziwił się. Skąd wiedzieli którędy iść? Czyżby ich widzieli? Nie. Musiało chodzić o ślady. Lodowy Król strzelił w nich lodowym pociskiem. Blondyn sięgnął po swój wielki miecz i odbił nim atak przeciwnika. Na widok jego ostrza smok zatrzymał się i zdębiał. Był to bowiem Miecz, Którym Zabijano Smoki. I to całkiem wredne smoki. Widać, ten poczuwał się do tego przymiotnika. A dobrze. Kolejna smocza głowa do kolekcji.  Mimo to smok otrząsnął się, żeby zionąć ognistym podmuchem. Trevor i dziewczyna schowali się przed atakiem za pobliskim głazem. Poczekali aż na chwilę na przerwę w działaniach wrogów. Wychylili się lekko, żeby określić swoje szanse strategiczne. Smoczyk i Lodowy król równocześnie atakowali ich kryjówkę ogniem i lodem. Nie dało się łatwo odeprzeć ich ofensywy. Łowca smoków poczuł, że ma pomysł. Wyszedł zza skały.
- Patrzcie! Za wami jest kontynentalny zjazd księżniczek!
Obaj z nadzieją spojrzeli za siebie. Niestety nie było tam nic. Pusto. Kiedy odwrócili się z powrotem też zobaczyli pustkę. I tak stali się ofiarami koronnego zagrania Trevora.
Blondyn i rudowłosa byli już daleko. Tym razem zacierali za sobą ślady, żeby znowu nie wpaść na złoli. Wyszli poza teren gór. Mężczyzna chciał wyrzucić już zużyty papierek z zaklęciem, ale ręka tak mu zdrętwiała, że nie był w stanie otworzyć dłoni. Trudno, może trzymać dalej. Nie, nie może. Siła woli sprawiła, że udała mu się ta niewykonalna sztuka upuszczenia papierowego skrawka.
- To było sprytne – uśmiechnęła się do niego dziewczyna.
- Dzięki – odparł przyglądając się jej.
- Nazywam się Victoria. Jestem księżniczką – odpowiedziała na jedno z jego poprzednich pytań.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Dziewczyna zdziwiła się, że to zrobił, bo do tej pory zachowywał tylko kamienny wyraz twarzy. A jednak miał mimikę.
- Jestem Trevor. Jestem łowcą smoków.
Patrzyli na siebie z uśmiechem. Ich romantyczną atmosferę przerywały dochodzące z daleka co jakiś czas wściekłe ryki smoka i Lodowego Króla.
- Musze teraz odejść. Sama. Nie możesz mi towarzyszyć, bo to bardzo delikatna sprawa – przerwała. – Ale uda ci się mnie znaleźć. Wystarczy ci do tego tylko jedno słowo.
Szepnęła mu je na ucho i odeszła wzdłuż linii granicy gór z zielenią. Trevor obserwował ją aż nie skręciła w odległą dróżkę. Potem sam poszedł w swoją stronę. I zastanawiał się nad tym co mu szepnęła. Nad tym jednym słowem.
Kotlet.

2 komentarze:

  1. Ciekawie się robi :) Zastanawiam się jak wpadłeś na pomysł z kotletem... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecałam, że przeczytam i właśnie to robię. Żeby jutro nie było.

    Boże... Ja Cię chyba uduszę za tego kotleta >_< Ale ogółem w porządku. Znalazłam kilka literówek, ale to nic! Ok... zabieram się za następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń