Zapraszam do przeczytania nowiutkiego rozdziału!
To ciąg dalszy przygód Trevora w Krainie Ooo. Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo wlałem w to większość mojej aktualnej weny twórczej :)
***
Trevor doszedł do kolejnego Królestwa. Minął je jednak,
mimo, że był głodny, z powodu niepokojącej nazwy. Królestwo Rozkosznych
Zajączków. Coś zbytnio urocza ta nazwa.
Problem polegał na tym, że zjawiskiem geograficznym
znajdującym się za królestwem były góry. Całkiem wysokie góry. Nie było mowy,
żeby do tych puszystych kreatur. Za nić w świecie. Do przekroczenia ośnieżonych
wzniesień potrzebne były jakieś cieplejsze ubrania. Na szczęście kilka dni wcześniej
postanowił nie postanowił pozbyć się zaklęcia ciepło-sfery. Wyciągnął z
kieszeni skrawek papieru zapisany dziwnymi, runicznymi znakami. Napluł na niego
i zmiął. Natychmiast wytworzyła się dookoła niego energetyczna kula, w której
wnętrzu panowało przyjemne ciepełko. W tym stanie bez problemu wkroczył na
zimny teren.
Blondyn szedł zadowolony owiewany ciepłym wiaterkiem
przez obsypane śniegiem szczyty. Sfera szczęśliwie ochraniała go nie tylko
przed temperaturą, ale też przed białym puchem i mroźnymi powiewami.
Będąc gdzieś tak w połowie drogi Trevor zobaczył coś
niepokojącego. Ze szczytu jednej z wyjątkowo zaśnieżonych szczytów trysnął
strumień ognia. Blondyn zadarł głowę, żeby zobaczyć co się dzieje. Zdawało mu
się, że był to smoczy płomień. Wiedział, że jaszczury rzadko ziały ogniem tak
bez powodu. Powodem mogło być to, że labo go zauważył, albo był zajęty kimś
innym.
Mężczyzna wspiął się po skałach, żeby zobaczyć tę zapewne
niecodzienną sytuację.
Zobaczył tam olbrzymiego śnieżnobiałego smoka ziejącego
ogniem w jakiegoś długobrodego staruszka w niebieskiej sukience. Trevor myślał,
że już po dziadku, ale ten ruchem ręki wywołał dookoła siebie lodową tarczę. To
było dziwne.
- Oddawaj mi moją koronę, głupia jaszczurko! – krzyknął na
gada.
A więc był królem władającym lodem. Nagle blondyna naszła
pewna myśl. Temperatura przy Królestwie Rozkosznych Zajączków była zbyt wysoka,
żeby nawet w pobliskich górach znajdowała się aż tak gruba pokrywa śnieżna.
Ktoś musiał ją stworzyć. I tym kimś był ubrany na niebiesko staruszek.
Widocznie rozwścieczony smok zabrał mu koronę. A sądząc po intensywności sporu
chodziło o coś jeszcze.
Trevor przemknął się za walczącymi do znajdującej się za
nimi jaskini. Jedno było jasne, w jej wnętrzu było bardzo ciemno. Mężczyzna po
kilku krokach był pewny, że prostej linii z pewnością nie przejdzie. Wszędzie
porozsiewane były stalaktyty i inne twory skalne. Po chwili oczy przyzwyczaiły
się do ciemności i bez problemu omijał przeszkody.
Jego ręka zaczęła lekko drętwieć. Żeby zaklęcie
ciepło-sfery działało musiał mocno ściskać skrawek papieru. Nie zwracał na to
uwagi, miał ważniejsze rzeczy do roboty.
Doszedł do końca jaskini. W kącie coś dostrzegł. Kogoś
dostrzegł. Siedziała tam skulona z zimna dziewczyna. Zdawało mu się, że nawet
go nie zauważyła. Ręce trzymała w bardzo dziwnej pozycji. Jakby coś pisała. Kątem
oka zerknął co tam tworzyła.
Zarzut: porwanie i uwięzienie.
Sprawca: Lodowy Król.
Sprawca pośredni: smok górski.
Zrobił zdziwioną minę. W tym momencie dziewczyna
podniosła wzrok. Wcale nie zdziwiła się widząc sterczącego nad nią blondyna.
Rzuciła mu tylko wyczekujące spojrzenie. Zdecydowanie nie zachowywała się jak
typowa dama w opałach. Wstał i otrzepała się.
- Rób co powiem ci – powiedziała kpiąc sobie z poprawnego
szyku zdania.
Trevor wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno.
- Zabierz mnie stąd najciszej możliwie i jak możesz
najszybciej.
Cóż, konkretna z niej kobieta. Wziął ją na ręce i wyszedł
cichaczem z jaskini. Było mu średnio wygodnie biorąc pod uwagę fakt, że wciąż
trzymał skrawek z zaklęciem. O dziwo walczący nie zwrócili na nich uwagi, choć
widok musiał być dziwny jak na szczyty gór. Był to też dziwne, bo smoki często
porywają dziewczęta i zazdrośnie ich strzegą. Co do Lodowego Króla to nie znał
jego zwyczajów.
Trevor powoli zsuwał się po zboczu góry. Dziewczyna
milczała jak zaklęta. Zdawało mu się przez to, że jest zaprzeczeniem normalnej
kobiety. Cały czas milczała!
Zeszli. Mężczyzna postawił ją na ziemi. Była w miarę
wysoka, ale wciąż niższa od niego. Optycznie podwyższała ją bujna ruda fryzura.
Było w niej też wiele trudnej do opisania energii, władczości. Na tę myśl nasunął
mu się tylko jeden wniosek. Musiała być księżniczką jakiegoś dziwacznego
zapewne królestwa.
- Poradzę sobie sama teraz – rzekła jakby do siebie.
- Zaraz – Trevor wydobył z siebie jakieś ludzkie
odczucia. – Jak się nazywasz? Gdzie idziesz?
Przyjrzała mu się przenikliwie.
- Coś dużo pytań tych.
- Więc?
Westchnęła.
- Na razie nie mogę powiedzieć ci kim jestem. Za to mogę
mówić normalnie.
Zawsze coś
pomyślał.
Ze szczytu góry dobiegły ich dwa rozwścieczony odgłosy:
ryk i krzyk. Prawie natychmiast na ścieżce, którą podążali Trevor z dziewczyną
pojawiły się oba czarne charaktery. Mężczyzna zdziwił się. Skąd wiedzieli którędy
iść? Czyżby ich widzieli? Nie. Musiało chodzić o ślady. Lodowy Król strzelił w
nich lodowym pociskiem. Blondyn sięgnął po swój wielki miecz i odbił nim atak
przeciwnika. Na widok jego ostrza smok zatrzymał się i zdębiał. Był to bowiem
Miecz, Którym Zabijano Smoki. I to całkiem wredne smoki. Widać, ten poczuwał
się do tego przymiotnika. A dobrze. Kolejna smocza głowa do kolekcji. Mimo to smok otrząsnął się, żeby zionąć
ognistym podmuchem. Trevor i dziewczyna schowali się przed atakiem za pobliskim
głazem. Poczekali aż na chwilę na przerwę w działaniach wrogów. Wychylili się
lekko, żeby określić swoje szanse strategiczne. Smoczyk i Lodowy król równocześnie
atakowali ich kryjówkę ogniem i lodem. Nie dało się łatwo odeprzeć ich
ofensywy. Łowca smoków poczuł, że ma pomysł. Wyszedł zza skały.
- Patrzcie! Za wami jest kontynentalny zjazd księżniczek!
Obaj z nadzieją spojrzeli za siebie. Niestety nie było
tam nic. Pusto. Kiedy odwrócili się z powrotem też zobaczyli pustkę. I tak
stali się ofiarami koronnego zagrania Trevora.
Blondyn i rudowłosa byli już daleko. Tym razem zacierali
za sobą ślady, żeby znowu nie wpaść na złoli. Wyszli poza teren gór. Mężczyzna
chciał wyrzucić już zużyty papierek z zaklęciem, ale ręka tak mu zdrętwiała, że
nie był w stanie otworzyć dłoni. Trudno, może trzymać dalej. Nie, nie może.
Siła woli sprawiła, że udała mu się ta niewykonalna sztuka upuszczenia papierowego
skrawka.
- To było sprytne – uśmiechnęła się do niego dziewczyna.
- Dzięki – odparł przyglądając się jej.
- Nazywam się Victoria. Jestem księżniczką –
odpowiedziała na jedno z jego poprzednich pytań.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Dziewczyna zdziwiła
się, że to zrobił, bo do tej pory zachowywał tylko kamienny wyraz twarzy. A
jednak miał mimikę.
- Jestem Trevor. Jestem łowcą smoków.
Patrzyli na siebie z uśmiechem. Ich romantyczną atmosferę
przerywały dochodzące z daleka co jakiś czas wściekłe ryki smoka i Lodowego
Króla.
- Musze teraz odejść. Sama. Nie możesz mi towarzyszyć, bo
to bardzo delikatna sprawa – przerwała. – Ale uda ci się mnie znaleźć.
Wystarczy ci do tego tylko jedno słowo.
Szepnęła mu je na ucho i odeszła wzdłuż linii granicy gór
z zielenią. Trevor obserwował ją aż nie skręciła w odległą dróżkę. Potem sam
poszedł w swoją stronę. I zastanawiał się nad tym co mu szepnęła. Nad tym
jednym słowem.
Kotlet.
Ciekawie się robi :) Zastanawiam się jak wpadłeś na pomysł z kotletem... :D
OdpowiedzUsuńObiecałam, że przeczytam i właśnie to robię. Żeby jutro nie było.
OdpowiedzUsuńBoże... Ja Cię chyba uduszę za tego kotleta >_< Ale ogółem w porządku. Znalazłam kilka literówek, ale to nic! Ok... zabieram się za następny rozdział.