Trzecia i ostatnia część opowiadania z serii Durarara!
Zapraszam do czytania!
Za dwoma blondynami (z czego jednym farbowanym) stał ktoś jeszcze. Było to dziwne, bo na pierwszy rzut oka Victoria niczego nie zauważyła. A zwykle zauważała wszystko. Zupełnie jakby nieznajomy pojawił się tam znikąd. Przyjrzała mu się. Ubrany był w brązową szatę z zaciągniętym na oczy kapturem. Nie była w stanie zobaczyć jego twarzy. Zupełnie jakby był… Kaptur leżał trochę nienaturalnie. Jakby nie miał tylnej części głowy. Dziwne. Zamrugała. Dalej tam stał. Ale tym razem wszystko było anatomicznie w porządku. Czyżby…? Myślała bardzo intensywnie. Znała swoje zdolności dedukcyjne. Nie była nieomylna, ale biorąc pod uwagę wszystkie poszlaki nie mogła się mylić. Mrugnęła. Zniknął. Tajemniczy jegomość nawet nie rozpłynął się w powietrzu, bo to i tak zajęłoby chwilę. A tu tej chwili nie było. Po prostu zniknął. I nikt widocznie go nie zauważył oprócz niej. Była już pewna, że ma rację.
Trevor z blondynem wyszli z budynku szybkim krokiem.
- Kto to? Kolejny Japończyk? Co to za spisek? – zapytała Victoria na nowo obserwując blond-Japończyka.
Ten wydawał się być do niej średnio pozytywnie nastawiony. Patrzył na nią spode łba, jakby z nieznanych jej powodów już jej nie lubił. Nie przejęła się tym. Gdyby stanowił zagrożenie to nie miała by problemu z pokonaniem go. Wiele osób nie docenia jej zdolności samoobronnych. Też spojrzała na niego nieufnie. Odwrócił wzrok.
- Shizuo – odparł Trevor. – Zgubił się i chciałem mu pomóc. Potem pojawił się kolejny gościu i jeszcze kolejny. Aż w końcu cała armia ludzi, ale Shizuo ich rozwalił. Jest supersilny.
Krótko i konkretnie. Wyjaśniło to dziurę w ścianie. Biorąc pod uwagę „supersiłę” Shizuo to najprawdopodobniej chodziło o coś związanego ze skokami adrenaliny. Spotykała się już z takimi przypadkami, ale nigdy z taką intensywnością. Nieważne. Musieli mieć do czynienia z śledzonym przez nią gangiem, „Dullahanem”. Victoria odwróciła się i spojrzała na Celty. Była pewna, że gdyby bezgłowa głowę posiadała to natychmiast odwróciłaby wzrok. Nie było tu mowy o zbiegach okoliczności.
- Wszystko jasne… - powiedziała do siebie rudowłosa.
Elementy łamigłówki już do siebie pasowały. Brakowało tylko jednego ogniwa. Kto to wszystko ukartował? Zerknęła na Trevora. Ten patrzył w zrobioną przez Shizuo dziurę. Patrzył z zaniepokojeniem. Victoria wzdrygnęła się. Jej chłopak rzadko na cokolwiek patrzył w ten sposób.
- Kto tam stoi? – zapytał Trevor.
Wszyscy spojrzeli w otwór. Tym razem nikt nie przegapił zakapturzonego jegomościa. Ten bez słowa wyszedł przed nich. Po sylwetce był raczej mięśniakiem. Poruszał się sztywno, powoli. Zupełnie jakby specjalnie budował napięcie.
- Kim jesteś? – wyrwał się Shinra. – Nie szukamy kłopotów, czy wiesz coś…?
Mężczyzna uciszył go ręką. Zdawał się być lekko zdenerwowany. Milczał. Victoria była już pewna. Nie odezwała się, bo była pewna, że jej interwencja prawdopodobnie nie wpłynie pozytywnie na rozwój akcji. Kamery szpiegowskie Victorii już go kiedyś nagrały i wiedziała, że jest bardzo ważnym członkiem gangu „Dullahan”. Nie szefem. Ich szefa widziała już wielokrotnie i nie był to on. Wiedziała już też co jej nie pasowało w ujęciach zakapturzonego. I co jej nie pasowało kilka chwil wcześniej. Chciała, żeby mężczyzna sam wyjawił im swój „sekret”. Ten uniósł dłonie i przytrzymał nimi kaptur. Odczekał chwilę, jakby specjalnie budował napięcie. Zdjął go leniwym ruchem.
Wszyscy oprócz Shizuo zachowali spokój. Blondyn ryknął z zaskoczenia.
- Co to ma znaczyyyć?! – wrzasnął wściekle.
Albowiem ów mężczyzna nie miał głowy.
Nikt nic nie mówił. Dookoła nich panowała niemal grobowa cisza. W gruncie rzeczy, porządnie grobowa. I nagle coś zaczęło się dziać. Cień bezgłowego mężczyzny zaczął się modulować. Wyginać, strzępić. Ku zaskoczeniu wszystkich, jego cień przybrał formę zniekształconych istot. Jakby wyjętych z koszmaru. Wszystko było w porządku kiedy te wierzgały na powierzchni chodnika. Problem pojawił się, gdy uniosły się ponad płaskie podłoże zupełnie jak żywe istoty.
- Co się dzieje?! – Victoria z przerażeniem spojrzała na Celty i Shinrę.
Okularnik zamiast swojej uśmiechniętej miny przybrał poważny wyraz twarzy. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Musiało być poważnie. Gorzej niż poważnie. Bezgłowy mężczyzna stał w bezruchu, a jego cieniste stwory powiększały się aż doszły do rozmiarów dorosłego człowieka. Wierciły się, jakby jak najszybciej chciały posmakować ich krwi.
- Celty, czy to możliwe, że jest on na wyższym poziomie niż ty? – zapytał Shinra.
‘Nie wiem. Pierwszy raz go widzę, ale sądzę, że powinnam dać mu radę’ odpisała mu na telefonie.
- Jesteś pewna?
Stała w bezruchu, ale wyraźnie porozumiewała się ze swoim partnerem. Jej szyja lekko drgnęła. Zupełnie jakby chciała pokiwać głową. Patrząc pod tym kątem, mogła ona czuć obecność swojej głowy, ale tylko ona.
Ich wróg wyraźnie miał sporą kontrolę nad cieniami. Victoria była pewna, że to one podtrzymywały jego kaptur sprawiając wrażenie, że naprawdę miał głowę. Widząc jego wyczyny nie był to wcale szczególnie szokujący pokaz zdolności kontrolowania cienia. Teraz był to sto razy niebezpieczniej.
Tymczasem cienie wcale nie czekały aż ci skończą rozmawiać i myśleć na tematy filozoficzne. Zaczęły zbliżać się do ludzi (i jednego Dullahana) ze sporą prędkością. Tego Shizuo nie wytrzymał. Jak do tej pory starał się opanowywać to teraz rzucił się z całą swoją furią na potwory. Walnął w jednego z całej siły pięścią. Cienisty oberwał porządnie i poleciał ze trzy metry do tyłu. Czyli miały one całkowicie fizyczną formę. Czyli można je zabić. Victoria szybkim ruchem wyciągnęła pistolet i strzeliła w potwora. Ten rozerwał się na kilka mniejszych, wciąż chcących ich zabić, cieni. Na szczęście zmniejszając swój rozmiar nie były już tak niebezpieczne. No, ale było ich dużo. A Shizuo bił się teraz z kilkoma cienistymi na raz. Przyglądając się tej masakrze krótką chwilę natychmiast robiło się żal chodzących cieni bezgłowego faceta. Za to Shinra schował się za Trevorem, który jak gdyby nigdy nic przyglądał się całej akcji.
Celty uformowała ze swojego cienia ogromną kosę i nerwowym krokiem zaczęła zbliżać się do mężczyzny.
*Wreszcie cię spotykam* usłyszała w swojej głowie.
Widocznie mogła porozumiewać się z innym Dullahanem mentalnie. Ale nie miała zamiaru z nim jakoś długo gadać, bo on z resztek swojego cienia utworzył spory nóż w dość wiadomym celu.
*Kim jesteś?* zapytała go.
*Naprawdę, nie powiedział ci? Choć w sumie, po co miałby? Po prostu już mu się znudziłem i chce się mnie pozbyć…* dobiegł ją męski głos. *Pozbyć się mnie z twoją pomocą*.
Byli już blisko siebie. Kobieta miała wrażenie, że jej przeciwnik się śmieje choć nic nie słyszała.
*Zwą mnie Tytanem*.
Celty zrobiła szybki unik od pchnięcia nożem. Było blisko. Wyskoczyła w powietrze i robiąc zgrabny piruet zamachnęła się na niego swoją kosą. Jakimś cudem uniknął. Może nie cudem. Zdawał się kontrolować sytuację. Był bardzo pewny siebie, wiedziała, że będzie trudno go pokonać. Zaatakowała go znowu. I był na to przygotowany. Musiał mieć duże doświadczenie w walce. Większe niż ona. Musiał być starszy od niej, a sama nie wiedziała ile ma lat. Przeskoczył nad jej ostrzem celując swoją bronią prosto w jej szyję. Schyliła się pospiesznie chcąc go wyminąć, ale udało mu się ją trafić. W ramię. Na szczęście. Wiedziała, że takie cięcie nie będzie dla niej groźne. Przeszył ją ostry ból. Z rany zaczął ulatywać niby cień, niby dym. Upadła na kolana. Działo się coś z czym jeszcze się nie spotkała. Czyżby on ją zranił?
*Zabawne prawda?* w jej myślach rozległ się okrutny śmiech. *Myślałaś, że jesteś nieśmiertelna? Odporna na rany? Nie, nie w walce ze mną. Te rany nie goją się szybko. Zabawne. Jeśli wystarczająco celnie zadam cios to mogę się zabić…*.
Uniósł nóż. Celty już prawie straciła kontakt z rzeczywistością. Ludzie dookoła patrzyli z przerażeniem na to co się z nią dzieje. Cienie przestały z nimi walczyć. Zupełnie jakby też patrzyły na śmierć Dullahana. Gdzieś z oddali usłyszała krzyki Shinry. Spięła wszystkie mięśnie. Nie mogła umrzeć. Nie mogła zostawić go samego. Była gotowa walczyć jeszcze jakiś czas.
- No, no, no! – rozległ się za nimi triumfalny głos.
Pojawił się ktoś nowy. Szedł wolnym krokiem klaszcząc. Zupełnie jakby oglądał właśnie bardzo dobre przedstawienie. Zachichotał. Tytan odwrócił się od Celty. Ta już straciła przytomność i jej egzekucja mogła jeszcze chwilę poczekać. Miał na głowie ważniejszego człowieka. A może coś gorszego. Pojawił się oto Izaya Orihara.
- Nie powinieneś był tego robić, Tytanku – zaśmiał się głośno nowoprzybyły.
Kosa przecięła powietrze. Bezgłowy mężczyzna nie zdążył nawet odwrócić się, żeby zobaczyć co się stało. Za nim stała Celty. Chwiejnie, ale stała. A on był przebity na wylot jej bronią. Na wysokości serca. Zaczął się szamotać. Cieniowe potwory rozmyły się w powietrzu. Wyraźnie tracił energię i nie był w stanie utrzymać ich w fizycznej formie. W agonalnym geście chciał jeszcze się wyrwać, ale rana była zbyt dotkliwa. Kobieta szybkim ruchem wyrwała z niego kosę strzępiąc śmiertelnie jego ciało. Zaczęła ulatywać z niego cienista substancja. Upadł na kolana. Obszar rany zaczął się powiększać tworząc sporą dziurę w miejscu serca.
*Mówiłeś, że możesz mnie zabić. Czy byłeś aż tak głupi, że sądziłeś, że ja nie mogę?*.
Przekazała mu to bez zbędnej satysfakcji. To był jego błąd. A takich błędów się w walce nie popełnia. Teraz za to płacił. Nicość pochłaniała go od środka. Boleśnie. Powoli każda komórka jego ciała przeistaczała się w cień, żeby zaraz potem zniknąć. A on cały czas jeszcze żył. Celty zdawało się, że słyszy krzyki. Krzyki proszące o śmierć. Tak też się stało. Resztki jego cienia uleciały w powietrze rozmywając się w chmurach. Tytan umarł.
- Brawo, brawo! – Izaya znowu zaczął klaskać.
Victoria zrobiła krok do przodu wyprzedzając Shizuo, który miał zamiar zastosować bardziej drastyczne środki. Patrzyła na czarnowłosego z odrobiną zaskoczenie i odrazy.
- To ty – wyszeptała.
- Tak! To ja! – podskoczył i teatralnie ukłonił się wszystkim.
- To ty jesteś szefem gangu „Dullahan”.
Wszyscy zamarli. Poza Izayą i Victorią. Ci mierzyli się wzrokiem, przy tym, że dziewczyna miała srogą minę, a mężczyzna podle się uśmiechał. Nie miała wątpliwości, że osoba, na która patrzyła była tym samym mężczyzną z jej szpiegowskich nagrań.
- Byłem. Już nie jestem. Znudził mi się. Co to za frajda być szefem gangu zza oceanu? – zachichotał. – Musiałem to jakoś zakończyć. Zabawkom zachciało się wolności i musiałem zakończyć ich ziemską… podróż.
- Ale od kilku tygodni nikt nie pojawiał się w okolicy. Siedziba zamarła. Przecież gangu już nie było! – obruszyła się.
Izaya znowu się roześmiał i przybliżył się do rudowłosej.
- To, że nikt się nie pojawiał to moja sprawka. A konkretnie to, że nikt się już tu nie pojawi – szepnął jej na ucho.
Ta odruchowo odskoczyła od niego. To była za dużo jak na jej nerwy. Spodziewała się po nim czegoś okrutnego, ale nie miała pojęcia, że jest zdolny do takich rzeczy. Żadna z jej wtyk z Tokio nie wspominała o takich informacjach. Tylko, że… każda jej wtyka znikała bez śladu po kilku tygodniach. Jak dotąd myślała, że za wcześnie im zapłaciła i oni zmyli się z kasą, ale teraz… Spojrzała w czerwone oczy Izayi. Zrobiła kolejny krok w tył.
- Ty wiedziałeś – wyszeptała. – Wiedziałeś, że cię obserwuję.
Parsknął wesoło.
- Po prostu chcieli dobrać się do informacji, których na razie nie chciałem upubliczniać. Sami sobie zasłużyli na swój los.
Victoria poczuła jak narasta w niej gniew. Słyszała o czymś takim jak rządza mordu, ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła. Do teraz. Bez zastanowienia sięgnęła po pistolet i wycelowała nim w informatora. Ten tylko zarechotał.
- Spokojnie. Nic im nie zrobiłem. Tylko się z nimi trochę pobawiłem – dalej patrzył jej prosto w oczy. – Ciekawiło mnie co by się stało gdybym zamknął grupkę ludzi w starym, rozsypującym się budynku z zaryglowanymi wszystkimi drogami ucieczki. Po tygodniu nie chciało oglądać mi się jak tam wariują, więc ich wypuściłem.
Dziewczyna nie wiedziała czy to było powiedziane po to, żeby się uspokoiła czy po to, żeby miała kolejny powód, żeby go zastrzelić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Shizuo dalej za nią stoi i stosuje dokładnie tę samą metodę na uspokojenie. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie mówiące „Tak, możesz skręcić mu kark”. Farbowany blondyn z całym swoim impetem ruszył na Izayę, ale ten lekko się odsunął i podłożył mu nogę. Japończyk wyrżnął z całą mocą o chodnik. Chciał jeszcze wstać, ale błędnik mu wyraźnie zwariował i tym razem przewrócił się sam bez możliwości wstania.
- Po co to wszystko? – Shinrze też nie było do śmiechu. – Czy sprowadziłeś nas tu tylko, żeby… - tu wskazał na miejsce, gdzie umarł bezgłowy mężczyzna.
- Tak – usłyszał w odpowiedzi. – Jedyną istotą zdolną zabić Dullahana jest inny Dullahan. A szanowna pani detektyw jako jedyna znała miejsce siedziby gangu i tylko ona mogła was tu zaprowadzić. Proste? Proste.
Wcale nie proste. Chwila milczenia. Zrozumienie dokładnie intrygi wymyślonej przez chory umysł informatora wymagało trochę czasu. Początkowe stadium rozumienia na wstępie serwowało jedną niespójność.
- Po co wplątałeś w to Shizuo? – zapytał nerwowo Shinra.
- Miałbym lecieć na drugi kontynent bez mojej bestii? Wiesz jak by mi się nudziłooo? – zachichotał. – I przypadek chciał, że wpadł akurat na twojego chłoptasia, Victorio. Przylał mi porządnie, Victorio. A mogłem zapłacić tamtemu małemu złodziejaszkowi troszeczkę więcej, żeby unikał bitnych amerykańskich blondynów…
Shizuo warknął na niego, ale nie wstał, bo jeszcze nie był w stanie. Wyobrażał sobie jak wyrywa wszystkie kończyny Izayi, a na końcu głowę. Cała akcja z kradzieżą walizki była tylko po to, żeby sprowadzić go właśnie w to miejsce. W sumie mógł mu jeszcze tę głowę trochę zostawić, żeby zobaczyć jak cierpi. Tak byłoby zabawniej i nikt chyba nie miałby mu tego za złe. Przynajmniej tym razem. Ale czarnowłosy miał szczęście. Obie osoby mogące go potencjalnie zabić były w stanie uniemożliwiającym im dokonanie ów czynu.
Izaya odwrócił się na pięcie i pomachał im.
- Papatki! Do następnego razu!
Szybko zniknął za rogiem jednej z uliczek. Victoria z Trevorem i Shinrą pobiegli za nim, ale już go nie było. Posiadał on irytującą zdolność znikania z każdych warunkach. A jego najbardziej irytującą właściwością było zdecydowanie to, że w ogóle istniał. Odwrócili się. Na chodniku niezdarnie kręcił się Shizuo chcący za wszelką cenę stać, ale z wiadomym skutkiem. Kilka metrów za nim leżała już na sto procent nieprzytomna Celty. Z jej rany już nie sączył się już cień czyli gojenie postępowało szybciej niż się spodziewali. Shinra zerknął ma parkę. Victoria jeszcze była wzburzona, ale mniej niż wcześniej. Teoretycznie byłaby w stanie udzielać prostych odpowiedzi. A Trevor… a Trevor wydawał się być niewzruszony całą sytuacją zupełnie jakby była dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Myślicie, że uda mi się uch zapakować na motor i jakoś wrócić do Japonii? – zapytał ich niewinnie.
Oni w odpowiedzi równocześnie powoli pokręcili głowami.
***
Izaya wszedł cichutko do swojego mieszkania. Rozejrzał się. Miło było znów znaleźć się w znajomych progach. W absolutnym spokoju. Może za spokojnie? Ale takiemu wariatowi jak on przyda się nareszcie odrobina prywatności. W końcu jego kochanym znajomym powrót do miasta zajmie trochę czasu. Trochę spokoju. Bez psującej szyki bestii.
Usiadł na swoim fotelu, żeby od razu wstać. W podskokach dobiegł do szafy. Była duża, idealnie dopasowana do mrocznego wnętrza. Robiąc wesoły piruet otworzył jej drzwi.
Na półce na wysokości jego oczu leżały dwie głowy.
Jedna była mu dobrze znana. Należała do jego ulubionej bezgłowej znajomej. Do Celty. Gdyby ją miała to z pewnością byłaby piękna. Cóż. Nie obchodziło go to. Nie mając jej byłaby nieprzydatna. Nie miałaby swojej cienistej mocy i na nic by mu się nie przydała. Nieprzydatna. On niezwykle bardzo cenił sobie w ludziach ich użyteczność. Choćby oni sami o niej nie wiedzieli. A poza tym, Shinra wolał bezgłową Celty, więc wszystko było w porządku.
Obok tej głowy leżała głowa mężczyzny.
- Tytanku, Tytanku, Tytanku – niemal zaśpiewał. – Czy spodziewałeś się, że tak skończysz? Nie? Nic dziwnego.
Zaniósł się śmiechem.
- Czyli twoja głowa nie była połączona z ciałem. Gdyby była to też zamieniłaby się w cieeeń! A w takim razie… - przyjrzał się znów głowie kobiety. – Jeślibym zniszczył tę głowę to nasza kochana motocyklista nawet by tego nie poczuła! I dalej by jej szukała!
Znów zrobił piruecik, ale tym razem w miejscu.
- Nie. Nienienienie. Nie chcę tego zrobić. Gdzie tu zabawa? Logika?
Słysząc swoje ostatnie słowo zamilkł. Podrapał się po brodzie i wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem niż wcześniej. Rozbawiło go to. Lubił kiedy ludzie doszukiwali się logiki w jego działaniach. Lubił to. Szczególnie, że nikomu jeszcze się to nie udało. Ich maleńkie umysły nie były w stanie pojąć jego geniuszu. Nikomu się nie udało i nie uda. Zachichotał wybiegając w podskokach z mieszkania zostawiając drzwi otwarte zupełnie na oścież.
Zapraszam do czytania!
Za dwoma blondynami (z czego jednym farbowanym) stał ktoś jeszcze. Było to dziwne, bo na pierwszy rzut oka Victoria niczego nie zauważyła. A zwykle zauważała wszystko. Zupełnie jakby nieznajomy pojawił się tam znikąd. Przyjrzała mu się. Ubrany był w brązową szatę z zaciągniętym na oczy kapturem. Nie była w stanie zobaczyć jego twarzy. Zupełnie jakby był… Kaptur leżał trochę nienaturalnie. Jakby nie miał tylnej części głowy. Dziwne. Zamrugała. Dalej tam stał. Ale tym razem wszystko było anatomicznie w porządku. Czyżby…? Myślała bardzo intensywnie. Znała swoje zdolności dedukcyjne. Nie była nieomylna, ale biorąc pod uwagę wszystkie poszlaki nie mogła się mylić. Mrugnęła. Zniknął. Tajemniczy jegomość nawet nie rozpłynął się w powietrzu, bo to i tak zajęłoby chwilę. A tu tej chwili nie było. Po prostu zniknął. I nikt widocznie go nie zauważył oprócz niej. Była już pewna, że ma rację.
Trevor z blondynem wyszli z budynku szybkim krokiem.
- Kto to? Kolejny Japończyk? Co to za spisek? – zapytała Victoria na nowo obserwując blond-Japończyka.
Ten wydawał się być do niej średnio pozytywnie nastawiony. Patrzył na nią spode łba, jakby z nieznanych jej powodów już jej nie lubił. Nie przejęła się tym. Gdyby stanowił zagrożenie to nie miała by problemu z pokonaniem go. Wiele osób nie docenia jej zdolności samoobronnych. Też spojrzała na niego nieufnie. Odwrócił wzrok.
- Shizuo – odparł Trevor. – Zgubił się i chciałem mu pomóc. Potem pojawił się kolejny gościu i jeszcze kolejny. Aż w końcu cała armia ludzi, ale Shizuo ich rozwalił. Jest supersilny.
Krótko i konkretnie. Wyjaśniło to dziurę w ścianie. Biorąc pod uwagę „supersiłę” Shizuo to najprawdopodobniej chodziło o coś związanego ze skokami adrenaliny. Spotykała się już z takimi przypadkami, ale nigdy z taką intensywnością. Nieważne. Musieli mieć do czynienia z śledzonym przez nią gangiem, „Dullahanem”. Victoria odwróciła się i spojrzała na Celty. Była pewna, że gdyby bezgłowa głowę posiadała to natychmiast odwróciłaby wzrok. Nie było tu mowy o zbiegach okoliczności.
- Wszystko jasne… - powiedziała do siebie rudowłosa.
Elementy łamigłówki już do siebie pasowały. Brakowało tylko jednego ogniwa. Kto to wszystko ukartował? Zerknęła na Trevora. Ten patrzył w zrobioną przez Shizuo dziurę. Patrzył z zaniepokojeniem. Victoria wzdrygnęła się. Jej chłopak rzadko na cokolwiek patrzył w ten sposób.
- Kto tam stoi? – zapytał Trevor.
Wszyscy spojrzeli w otwór. Tym razem nikt nie przegapił zakapturzonego jegomościa. Ten bez słowa wyszedł przed nich. Po sylwetce był raczej mięśniakiem. Poruszał się sztywno, powoli. Zupełnie jakby specjalnie budował napięcie.
- Kim jesteś? – wyrwał się Shinra. – Nie szukamy kłopotów, czy wiesz coś…?
Mężczyzna uciszył go ręką. Zdawał się być lekko zdenerwowany. Milczał. Victoria była już pewna. Nie odezwała się, bo była pewna, że jej interwencja prawdopodobnie nie wpłynie pozytywnie na rozwój akcji. Kamery szpiegowskie Victorii już go kiedyś nagrały i wiedziała, że jest bardzo ważnym członkiem gangu „Dullahan”. Nie szefem. Ich szefa widziała już wielokrotnie i nie był to on. Wiedziała już też co jej nie pasowało w ujęciach zakapturzonego. I co jej nie pasowało kilka chwil wcześniej. Chciała, żeby mężczyzna sam wyjawił im swój „sekret”. Ten uniósł dłonie i przytrzymał nimi kaptur. Odczekał chwilę, jakby specjalnie budował napięcie. Zdjął go leniwym ruchem.
Wszyscy oprócz Shizuo zachowali spokój. Blondyn ryknął z zaskoczenia.
- Co to ma znaczyyyć?! – wrzasnął wściekle.
Albowiem ów mężczyzna nie miał głowy.
Nikt nic nie mówił. Dookoła nich panowała niemal grobowa cisza. W gruncie rzeczy, porządnie grobowa. I nagle coś zaczęło się dziać. Cień bezgłowego mężczyzny zaczął się modulować. Wyginać, strzępić. Ku zaskoczeniu wszystkich, jego cień przybrał formę zniekształconych istot. Jakby wyjętych z koszmaru. Wszystko było w porządku kiedy te wierzgały na powierzchni chodnika. Problem pojawił się, gdy uniosły się ponad płaskie podłoże zupełnie jak żywe istoty.
- Co się dzieje?! – Victoria z przerażeniem spojrzała na Celty i Shinrę.
Okularnik zamiast swojej uśmiechniętej miny przybrał poważny wyraz twarzy. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Musiało być poważnie. Gorzej niż poważnie. Bezgłowy mężczyzna stał w bezruchu, a jego cieniste stwory powiększały się aż doszły do rozmiarów dorosłego człowieka. Wierciły się, jakby jak najszybciej chciały posmakować ich krwi.
- Celty, czy to możliwe, że jest on na wyższym poziomie niż ty? – zapytał Shinra.
‘Nie wiem. Pierwszy raz go widzę, ale sądzę, że powinnam dać mu radę’ odpisała mu na telefonie.
- Jesteś pewna?
Stała w bezruchu, ale wyraźnie porozumiewała się ze swoim partnerem. Jej szyja lekko drgnęła. Zupełnie jakby chciała pokiwać głową. Patrząc pod tym kątem, mogła ona czuć obecność swojej głowy, ale tylko ona.
Ich wróg wyraźnie miał sporą kontrolę nad cieniami. Victoria była pewna, że to one podtrzymywały jego kaptur sprawiając wrażenie, że naprawdę miał głowę. Widząc jego wyczyny nie był to wcale szczególnie szokujący pokaz zdolności kontrolowania cienia. Teraz był to sto razy niebezpieczniej.
Tymczasem cienie wcale nie czekały aż ci skończą rozmawiać i myśleć na tematy filozoficzne. Zaczęły zbliżać się do ludzi (i jednego Dullahana) ze sporą prędkością. Tego Shizuo nie wytrzymał. Jak do tej pory starał się opanowywać to teraz rzucił się z całą swoją furią na potwory. Walnął w jednego z całej siły pięścią. Cienisty oberwał porządnie i poleciał ze trzy metry do tyłu. Czyli miały one całkowicie fizyczną formę. Czyli można je zabić. Victoria szybkim ruchem wyciągnęła pistolet i strzeliła w potwora. Ten rozerwał się na kilka mniejszych, wciąż chcących ich zabić, cieni. Na szczęście zmniejszając swój rozmiar nie były już tak niebezpieczne. No, ale było ich dużo. A Shizuo bił się teraz z kilkoma cienistymi na raz. Przyglądając się tej masakrze krótką chwilę natychmiast robiło się żal chodzących cieni bezgłowego faceta. Za to Shinra schował się za Trevorem, który jak gdyby nigdy nic przyglądał się całej akcji.
Celty uformowała ze swojego cienia ogromną kosę i nerwowym krokiem zaczęła zbliżać się do mężczyzny.
*Wreszcie cię spotykam* usłyszała w swojej głowie.
Widocznie mogła porozumiewać się z innym Dullahanem mentalnie. Ale nie miała zamiaru z nim jakoś długo gadać, bo on z resztek swojego cienia utworzył spory nóż w dość wiadomym celu.
*Kim jesteś?* zapytała go.
*Naprawdę, nie powiedział ci? Choć w sumie, po co miałby? Po prostu już mu się znudziłem i chce się mnie pozbyć…* dobiegł ją męski głos. *Pozbyć się mnie z twoją pomocą*.
Byli już blisko siebie. Kobieta miała wrażenie, że jej przeciwnik się śmieje choć nic nie słyszała.
*Zwą mnie Tytanem*.
Celty zrobiła szybki unik od pchnięcia nożem. Było blisko. Wyskoczyła w powietrze i robiąc zgrabny piruet zamachnęła się na niego swoją kosą. Jakimś cudem uniknął. Może nie cudem. Zdawał się kontrolować sytuację. Był bardzo pewny siebie, wiedziała, że będzie trudno go pokonać. Zaatakowała go znowu. I był na to przygotowany. Musiał mieć duże doświadczenie w walce. Większe niż ona. Musiał być starszy od niej, a sama nie wiedziała ile ma lat. Przeskoczył nad jej ostrzem celując swoją bronią prosto w jej szyję. Schyliła się pospiesznie chcąc go wyminąć, ale udało mu się ją trafić. W ramię. Na szczęście. Wiedziała, że takie cięcie nie będzie dla niej groźne. Przeszył ją ostry ból. Z rany zaczął ulatywać niby cień, niby dym. Upadła na kolana. Działo się coś z czym jeszcze się nie spotkała. Czyżby on ją zranił?
*Zabawne prawda?* w jej myślach rozległ się okrutny śmiech. *Myślałaś, że jesteś nieśmiertelna? Odporna na rany? Nie, nie w walce ze mną. Te rany nie goją się szybko. Zabawne. Jeśli wystarczająco celnie zadam cios to mogę się zabić…*.
Uniósł nóż. Celty już prawie straciła kontakt z rzeczywistością. Ludzie dookoła patrzyli z przerażeniem na to co się z nią dzieje. Cienie przestały z nimi walczyć. Zupełnie jakby też patrzyły na śmierć Dullahana. Gdzieś z oddali usłyszała krzyki Shinry. Spięła wszystkie mięśnie. Nie mogła umrzeć. Nie mogła zostawić go samego. Była gotowa walczyć jeszcze jakiś czas.
- No, no, no! – rozległ się za nimi triumfalny głos.
Pojawił się ktoś nowy. Szedł wolnym krokiem klaszcząc. Zupełnie jakby oglądał właśnie bardzo dobre przedstawienie. Zachichotał. Tytan odwrócił się od Celty. Ta już straciła przytomność i jej egzekucja mogła jeszcze chwilę poczekać. Miał na głowie ważniejszego człowieka. A może coś gorszego. Pojawił się oto Izaya Orihara.
- Nie powinieneś był tego robić, Tytanku – zaśmiał się głośno nowoprzybyły.
Kosa przecięła powietrze. Bezgłowy mężczyzna nie zdążył nawet odwrócić się, żeby zobaczyć co się stało. Za nim stała Celty. Chwiejnie, ale stała. A on był przebity na wylot jej bronią. Na wysokości serca. Zaczął się szamotać. Cieniowe potwory rozmyły się w powietrzu. Wyraźnie tracił energię i nie był w stanie utrzymać ich w fizycznej formie. W agonalnym geście chciał jeszcze się wyrwać, ale rana była zbyt dotkliwa. Kobieta szybkim ruchem wyrwała z niego kosę strzępiąc śmiertelnie jego ciało. Zaczęła ulatywać z niego cienista substancja. Upadł na kolana. Obszar rany zaczął się powiększać tworząc sporą dziurę w miejscu serca.
*Mówiłeś, że możesz mnie zabić. Czy byłeś aż tak głupi, że sądziłeś, że ja nie mogę?*.
Przekazała mu to bez zbędnej satysfakcji. To był jego błąd. A takich błędów się w walce nie popełnia. Teraz za to płacił. Nicość pochłaniała go od środka. Boleśnie. Powoli każda komórka jego ciała przeistaczała się w cień, żeby zaraz potem zniknąć. A on cały czas jeszcze żył. Celty zdawało się, że słyszy krzyki. Krzyki proszące o śmierć. Tak też się stało. Resztki jego cienia uleciały w powietrze rozmywając się w chmurach. Tytan umarł.
- Brawo, brawo! – Izaya znowu zaczął klaskać.
Victoria zrobiła krok do przodu wyprzedzając Shizuo, który miał zamiar zastosować bardziej drastyczne środki. Patrzyła na czarnowłosego z odrobiną zaskoczenie i odrazy.
- To ty – wyszeptała.
- Tak! To ja! – podskoczył i teatralnie ukłonił się wszystkim.
- To ty jesteś szefem gangu „Dullahan”.
Wszyscy zamarli. Poza Izayą i Victorią. Ci mierzyli się wzrokiem, przy tym, że dziewczyna miała srogą minę, a mężczyzna podle się uśmiechał. Nie miała wątpliwości, że osoba, na która patrzyła była tym samym mężczyzną z jej szpiegowskich nagrań.
- Byłem. Już nie jestem. Znudził mi się. Co to za frajda być szefem gangu zza oceanu? – zachichotał. – Musiałem to jakoś zakończyć. Zabawkom zachciało się wolności i musiałem zakończyć ich ziemską… podróż.
- Ale od kilku tygodni nikt nie pojawiał się w okolicy. Siedziba zamarła. Przecież gangu już nie było! – obruszyła się.
Izaya znowu się roześmiał i przybliżył się do rudowłosej.
- To, że nikt się nie pojawiał to moja sprawka. A konkretnie to, że nikt się już tu nie pojawi – szepnął jej na ucho.
Ta odruchowo odskoczyła od niego. To była za dużo jak na jej nerwy. Spodziewała się po nim czegoś okrutnego, ale nie miała pojęcia, że jest zdolny do takich rzeczy. Żadna z jej wtyk z Tokio nie wspominała o takich informacjach. Tylko, że… każda jej wtyka znikała bez śladu po kilku tygodniach. Jak dotąd myślała, że za wcześnie im zapłaciła i oni zmyli się z kasą, ale teraz… Spojrzała w czerwone oczy Izayi. Zrobiła kolejny krok w tył.
- Ty wiedziałeś – wyszeptała. – Wiedziałeś, że cię obserwuję.
Parsknął wesoło.
- Po prostu chcieli dobrać się do informacji, których na razie nie chciałem upubliczniać. Sami sobie zasłużyli na swój los.
Victoria poczuła jak narasta w niej gniew. Słyszała o czymś takim jak rządza mordu, ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła. Do teraz. Bez zastanowienia sięgnęła po pistolet i wycelowała nim w informatora. Ten tylko zarechotał.
- Spokojnie. Nic im nie zrobiłem. Tylko się z nimi trochę pobawiłem – dalej patrzył jej prosto w oczy. – Ciekawiło mnie co by się stało gdybym zamknął grupkę ludzi w starym, rozsypującym się budynku z zaryglowanymi wszystkimi drogami ucieczki. Po tygodniu nie chciało oglądać mi się jak tam wariują, więc ich wypuściłem.
Dziewczyna nie wiedziała czy to było powiedziane po to, żeby się uspokoiła czy po to, żeby miała kolejny powód, żeby go zastrzelić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Shizuo dalej za nią stoi i stosuje dokładnie tę samą metodę na uspokojenie. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie mówiące „Tak, możesz skręcić mu kark”. Farbowany blondyn z całym swoim impetem ruszył na Izayę, ale ten lekko się odsunął i podłożył mu nogę. Japończyk wyrżnął z całą mocą o chodnik. Chciał jeszcze wstać, ale błędnik mu wyraźnie zwariował i tym razem przewrócił się sam bez możliwości wstania.
- Po co to wszystko? – Shinrze też nie było do śmiechu. – Czy sprowadziłeś nas tu tylko, żeby… - tu wskazał na miejsce, gdzie umarł bezgłowy mężczyzna.
- Tak – usłyszał w odpowiedzi. – Jedyną istotą zdolną zabić Dullahana jest inny Dullahan. A szanowna pani detektyw jako jedyna znała miejsce siedziby gangu i tylko ona mogła was tu zaprowadzić. Proste? Proste.
Wcale nie proste. Chwila milczenia. Zrozumienie dokładnie intrygi wymyślonej przez chory umysł informatora wymagało trochę czasu. Początkowe stadium rozumienia na wstępie serwowało jedną niespójność.
- Po co wplątałeś w to Shizuo? – zapytał nerwowo Shinra.
- Miałbym lecieć na drugi kontynent bez mojej bestii? Wiesz jak by mi się nudziłooo? – zachichotał. – I przypadek chciał, że wpadł akurat na twojego chłoptasia, Victorio. Przylał mi porządnie, Victorio. A mogłem zapłacić tamtemu małemu złodziejaszkowi troszeczkę więcej, żeby unikał bitnych amerykańskich blondynów…
Shizuo warknął na niego, ale nie wstał, bo jeszcze nie był w stanie. Wyobrażał sobie jak wyrywa wszystkie kończyny Izayi, a na końcu głowę. Cała akcja z kradzieżą walizki była tylko po to, żeby sprowadzić go właśnie w to miejsce. W sumie mógł mu jeszcze tę głowę trochę zostawić, żeby zobaczyć jak cierpi. Tak byłoby zabawniej i nikt chyba nie miałby mu tego za złe. Przynajmniej tym razem. Ale czarnowłosy miał szczęście. Obie osoby mogące go potencjalnie zabić były w stanie uniemożliwiającym im dokonanie ów czynu.
Izaya odwrócił się na pięcie i pomachał im.
- Papatki! Do następnego razu!
Szybko zniknął za rogiem jednej z uliczek. Victoria z Trevorem i Shinrą pobiegli za nim, ale już go nie było. Posiadał on irytującą zdolność znikania z każdych warunkach. A jego najbardziej irytującą właściwością było zdecydowanie to, że w ogóle istniał. Odwrócili się. Na chodniku niezdarnie kręcił się Shizuo chcący za wszelką cenę stać, ale z wiadomym skutkiem. Kilka metrów za nim leżała już na sto procent nieprzytomna Celty. Z jej rany już nie sączył się już cień czyli gojenie postępowało szybciej niż się spodziewali. Shinra zerknął ma parkę. Victoria jeszcze była wzburzona, ale mniej niż wcześniej. Teoretycznie byłaby w stanie udzielać prostych odpowiedzi. A Trevor… a Trevor wydawał się być niewzruszony całą sytuacją zupełnie jakby była dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Myślicie, że uda mi się uch zapakować na motor i jakoś wrócić do Japonii? – zapytał ich niewinnie.
Oni w odpowiedzi równocześnie powoli pokręcili głowami.
***
Izaya wszedł cichutko do swojego mieszkania. Rozejrzał się. Miło było znów znaleźć się w znajomych progach. W absolutnym spokoju. Może za spokojnie? Ale takiemu wariatowi jak on przyda się nareszcie odrobina prywatności. W końcu jego kochanym znajomym powrót do miasta zajmie trochę czasu. Trochę spokoju. Bez psującej szyki bestii.
Usiadł na swoim fotelu, żeby od razu wstać. W podskokach dobiegł do szafy. Była duża, idealnie dopasowana do mrocznego wnętrza. Robiąc wesoły piruet otworzył jej drzwi.
Na półce na wysokości jego oczu leżały dwie głowy.
Jedna była mu dobrze znana. Należała do jego ulubionej bezgłowej znajomej. Do Celty. Gdyby ją miała to z pewnością byłaby piękna. Cóż. Nie obchodziło go to. Nie mając jej byłaby nieprzydatna. Nie miałaby swojej cienistej mocy i na nic by mu się nie przydała. Nieprzydatna. On niezwykle bardzo cenił sobie w ludziach ich użyteczność. Choćby oni sami o niej nie wiedzieli. A poza tym, Shinra wolał bezgłową Celty, więc wszystko było w porządku.
Obok tej głowy leżała głowa mężczyzny.
- Tytanku, Tytanku, Tytanku – niemal zaśpiewał. – Czy spodziewałeś się, że tak skończysz? Nie? Nic dziwnego.
Zaniósł się śmiechem.
- Czyli twoja głowa nie była połączona z ciałem. Gdyby była to też zamieniłaby się w cieeeń! A w takim razie… - przyjrzał się znów głowie kobiety. – Jeślibym zniszczył tę głowę to nasza kochana motocyklista nawet by tego nie poczuła! I dalej by jej szukała!
Znów zrobił piruecik, ale tym razem w miejscu.
- Nie. Nienienienie. Nie chcę tego zrobić. Gdzie tu zabawa? Logika?
Słysząc swoje ostatnie słowo zamilkł. Podrapał się po brodzie i wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem niż wcześniej. Rozbawiło go to. Lubił kiedy ludzie doszukiwali się logiki w jego działaniach. Lubił to. Szczególnie, że nikomu jeszcze się to nie udało. Ich maleńkie umysły nie były w stanie pojąć jego geniuszu. Nikomu się nie udało i nie uda. Zachichotał wybiegając w podskokach z mieszkania zostawiając drzwi otwarte zupełnie na oścież.
Cudne opowiadanie. *.* Resztę bloga przeczytam póżniej. Ale już czuję, że jest boski. Miałeś napisać nowe opowiadanie, a nie piszesz. :c Czekam! Pozdro, Yuu~
OdpowiedzUsuńŚwietne opko :P piszesz super! Pierwszy raz natknęłam się na opowiadanie które napisał chłopak xD Masz bardzo ładny styl pisania. Pozdro~ Reinu~~
OdpowiedzUsuń