Okej.
Nowy cykl opowiadaniowy, który będzie rozpisany na trzy rozdziały. Zostałem do niego poniekąd zmuszony przez moją znajomą, ale w sumie mi pasuje, bo pisania nigdy za dużo. A dodatkowo mam pomysł na w miarę ciekawe zakończenie. Przynajmniej mam taką nadzieję :)
Samo anime o nazwie Durarara jest mi dobrze znane, ale akcja toczy się tak, żeby osoby nieznające tematyki nie czuły się nią przytłoczone :) A żeby wszystko było jasne podam jeszcze linki do opisów postaci pojawiających się jak na razie - Shizuo Heiwajima, Izaya Orihara. Później pojawi się też kilka kolejnych postaci, ale na tym drobnym spoilerze poprzestanę :)
Miłego czytania!
***
Shizuo wziął głęboki
oddech. Samolot wystartował. Bardzo zależało mu, że przypadkiem nie puściły mu
nerwy, bo rozwalenie samolotu znajdującego się już w powietrzu nie było mądrym
pomysłem. Na szczęście nie było tu nic co mogłoby wytrącić go z równowagi. Nic.
Zupełnie nic.
Siedział przy oknie.
Miejsce obok zajmował jakiś drzemiący dziadek, więc nie trzeba było się nim
przejmować. Shizuo leciał do miasta Osaka. Tom chciał, że coś tam dla niego
załatwił. Nie miał pojęcia co. Gość strasznie nudził i nie było sensu go
słuchać. Miał jego numer, więc wystarczy zadzwonić. Patrzył przed okno. Lecieli
teraz nad wodą. Dziwne, bo chyba nie powinni. Odegnał myśl, w końcu
niespecjalnie znał się na mapach. Pewnie to zwyczajna trasa. Dalej lecieli nad
wodą. I dalej. Błękit lekko go już nudził, więc uznał, że może się zdrzemnąć.
Więc się zdrzemnął.
Obudziły go lekkie
szarpnięcia. Otworzył oczy. Była to młodziutka stewardesa.
- Już jesteśmy na miejscu
– poinformowała go.
Rozejrzał się. Faktycznie,
nikogo już nie było. Wstał. Zrobił to na tyle nagle, że dziewczyna nie zdążyła
się odsunąć. Odskoczyła. Sekundę trwało zanim zrozumiał czemu. Oto on, wysoki i
górujący nad nią, mógł ją wystraszyć. Szczególnie, że ona miała może metr
pięćdziesiąt, a postury raczej drobnej. Zrobiła kolejny krok do tyłu.
- Przepraszam – ukłoniła
się.
Szybkim krokiem opuściła
go. Można by wręcz powiedzieć, że uciekła zostawiając blondyna z wyrazem
lekkiego zaskoczenia na twarzy. Głęboki oddech. Byleby nic nie zniszczyć.
Wyszedł na zewnątrz.
Mijając ludzi czuł się trochę dziwnie. Dookoła panowała atmosfera, do której nie był przyzwyczajony. Sami ludzie
też byli inni. Nie przejął się tym. Tak bywa kiedy znajdzie się w nowym
miejscu. Odebrał swój bagaż i wyszedł na ulicę. Teraz naprawdę coś mu nie
pasowało. Wszędzie dookoła migały i jarzyły się nie japońskie, ale angielskie
napisy. Coś naprawdę mu nie grało. Obejrzał się za siebie. Przez oszklony hol
lotniska dostrzegł jeden, bardzo niepokojący napis. Welcome in New York City. Ścisnął rączkę swojej niewielkiej walizki
z siłą lekko przekraczającą ludzkie możliwości. Na szczęście nic nie uszkodził,
bo ktoś bardzo mądry oblepił wszystko pianką czy czymś. Nie wiedział kto i nie
wiedział czym. Nieważne. Głęboki oddech. Rozluźnił uścisk. Trzeba szybko coś
wymyślić, a nie niszczyć lotnisko. Trudno mu to przyszło, ale powstrzymał się
od rzucania wielkimi przedmiotami. W tym momencie poczuł szarpnięcie przy
dłoni. Spojrzał. Nie było walizki. Wzrok lekko do góry. Jakiś dzieciak biegł z
jego własnością zwinnie unikając zderzeń z przechodniami. Oczy blondyna naszły
krwią. Bez chwili zastanowienia rzucił się w pościg. Miał inną taktykę
utrzymania prędkości. Zamiast unikać ludzi, sunął niczym taran nie
zastanawiając się kogo odpycha. O dziwo, cały czas miał złodzieja w polu
widzenia.
- Choć tu, ty mała cholero!!!
– ryknął przyspieszając.
Nie wiedząc kiedy znaleźli
się między jakimiś czerwonymi kamienicami. Ścigany skręcił w jedną z
wychodzących uliczek. Shizuo za nim. Ale zatrzymał się. Przed nim znajdowało
się kilka możliwych dróg. Cztery drabiny ciągnący się całą wysokością ściana,
studzienka i kilka kolejnych, wąskich dróżek. Mężczyzna ryknął rozwścieczony.
Nie miał pojęcia gdzie złodziej mógł zwiać. Normalnie wyczułby zapach tej
mendy, ale w nieznanym sobie mieście wszystkie wonie były równie niewiadome co
intensywne. Walnął pięścią z całej siły w jedną z drabin. Ta zatrzeszczała i
wygięła się w dosyć fantazyjny sposób. Wdech, wydech, wdech, wydech. Znowu
uderzył, a tym razem dolna część oderwała się i z hukiem uderzyła o ziemię.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Tym razem jego nerwy były w pełni uzasadnione.
Miał tam swoje dokumenty. Pieniądze. Bieliznę! Wylądował w środku
amerykańskiego snu, ale to prędzej był koszmar. Ale trzymać się pozytywów!
Pozytywów! Wdech, wydech, wdech, wydech. Wystarczy, że wróci na główną ulicę i
na lotnisko. Tam się pomyśli. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tak, dobrze
słyszeliście, pomyśli! Cofnął się do poprzedniej uliczki.
Tu pojawił się malusieńki
problem.
Ta uliczka wyglądała
zupełnie tak samo jak poprzednia. Poszedł dalej. Znowu taka sama. Frustracja
narastała z każdą kolejną chwilą. Tylko, że on nie miał czym rzucać! A urywanie
sobie kończyn i rzucanie nimi, chyba się nie liczyło. Żeby wyładować złość
postanowił biec tym labiryntem i a nuż, gdzieś wyjdzie. Nie zastanawiał się nad
tym. Po prostu wkładał odpowiednią ilość energii każdy kolejny krok, czy wręcz
skok. Wszystko byłoby miło i szybko, gdyby nie jeden drobiazg. Skręcając w
jedną ścieżkę wpadł na kogoś. O ile sam się nie przewrócił to koleżka upadł z
całkiem dużą mocą. Mimo to szybko stał i wyprostował się. Był średnio wysokim,
umięśnionym blondynem ubranym w błękitny T-shirt i jeansy. Zdawał się być lekko
zakłopotanym.
- Przepraszam – burknął po
angielsku.
Wyraźnie był rozmowny na
podobnej zasadzie co Shizuo. Czyli niespecjalnie. Kiwnął głową i miał już sobie
iść, ale został powstrzymany. Co prawda, Japończyk nie był specem od języków
obcych, ale postarał się powiedzieć coś w języku rozmówcy.
- Zgubiłem się – wydukał.
W normalnych
okolicznościach nigdy, by tych słów nie wypowiedział. Teraz po prostu bardziej
skomplikowanego zdania nie byłby w stanie sklecić.
- Chcesz dojść do ulicy?
Może i małomówny, ale
całkiem rozumny. Ruszyli razem w prawdopodobnie właściwym kierunku. Obaj
milczeli. Przy okazji, byli w takich odmętach, że nikogo tam nie było i
przejmująca cisza była raczej zwyczajnym zjawiskiem. Mimo raczej ogólnej
niewielkiej rozmowności potrącony blondyn odezwał się.
- Nie jesteś stąd? –
zapytał.
- Nie.
- Skąd konkretnie?
- Tokio.
- Ja stąd. Nowego Jorku.
Przerwa.
- Nazywam się Trevor. A
ty?
- Shizuo Heiwajima.
Rozmowy chyba na tyle. Ani
jeden, ani drugi nie przejawiali specjalnej potrzeby kontynuowania konwersacji.
Przeszedł ich dreszcz.
Trevor zatrzymał się pierwszy, a za nim Shizuo. Spojrzeli za siebie. Wzrok
skierowali prosto w jedną, wyjątkową ciemną uliczkę. Dostrzegli tam ciemną
sylwetkę opartą o mur. Japończyk wyraźnie się spiął. Tajemniczy osobnik
wyprostował się. Zdawał się na nich patrzeć, ale że był w cieniu trudno było to
określić. Cofnął się. Obaj mężczyźni podbiegli szybko tam gdzie stał. Ani
śladu. Uliczka kończyła się ślepym zaułkiem. A gościa ani śladu. Zupełnie jakby
rozpłynął się w zanieczyszczonym spalinami powietrzu.
- Co to, do cholery,
było?! – irytacja Shizuo zaczęła szybować ku górze.
- Nie mam pojęcia. Pewnie
nic ważnego – ostudził go Trevor.
Wyszli ze ślepej uliczki. Poszli
kawałek. Mijali kubły na śmieci, gdy pojawił się ktoś kolejny. Czarnowłosy
dziwak ubrany na czarno, ale inaczej niż poprzedni. Bardziej na luzie. I jego
bluza miała idiotyczny kaptur z futerkiem. Z jakiegoś powodu japończyk zaczął
się trząść. Kilka sekund później kubeł na śmieci leciał już w kierunku
nieznajomego. No, nieznajomego przynajmniej dla Trevora.
- Czeeeść, Shizuś –
zaśmiał się koleżka robiąc zgrabny unik. – Cóż tu porabiasz?
Drugi kubeł też poleciał,
ale znowu nic nie zrobił czarnowłosemu.
- Widzę, że się za mną
stęskniłeś – zachichotał. – Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę cię tu, moja
droga bestio. Jaki ten świat jest zagmatwany, co Shizuś?
Shizuo widząc, że nie ma
już czym rzucać wyraźnie miał zamiar rzucić się swojemu znajomemu do gardła.
Trevor chwycił go za ramię i powstrzymał skinieniem głowy. Czarnowłosy wyraźnie
się zdziwił, że Shizuo posłuchał. Z oporami, ale posłuchał. Natychmiast
powrócił do uśmiechniętego wyrazu twarzy. Jakby nie zwracając uwagi na
niebezpieczeństwo zrobił kilka kroków do przodu. Zaśmiał się głośno przez co
coraz trudniej było powstrzymywać jasnowłosego Japończyka przed atakiem. Trevor
odepchnął go i sam podszedł do dziwaka.
- Weźże się uspokój –
powiedział łagodząco i błyskawicznie uderzył go w twarz. – Kim jesteś?
Ten przewrócił się. Był
wyraźnie w szoku, ale szybko się opanował.
- Izaya Orihara,
informator, lat 25 – odpowiedział znów ze swoim podłym uśmieszkiem.
Tym razem Shizuo oprócz
wściekłości przejawiał też lekkie zdziwienie. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek,
poza nim samym, był w stanie uderzyć tę mendę. Ale Trevor stał spokojnie, jak
gdyby nigdy nic. Czyżby był kolejną osobą nierozszyfrowywalną dla Izayi? Jak do
tej pory tylko Shizuo był dla niego w pewnym sensie zagadką. Ale teraz
informator zdawał się wręcz męczyć utrzymując zadowolony wyraz twarzy. Zdawał
się być porządnie wytrąconym z równowagi.
- Masz nowego kolegę…?
Shizuś? – wycedził. – Jak to się ludzkie losy plączą. Szkoda, że nie jesteś
człowiekiem, mój potworze. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem…
Zaczął rechotać i obracać
w miejscu. Widząc to wariackie zachowanie Trevor znowu podszedł do Izayi. Znowu
bez zbędnych emocji. Uśmiech informatora był już w pełni uzasadniony, wiedział
czego się spodziewać.
- Jestem Trevor –
powiedział opanowanym tonem i walnął go w nery.
Cóż, cios w głowę to
jedno, ale żeby aż tak? Czarnowłosy zgiął się w pół, ale utrzymał się na
nogach. Nie chciał się aż tak poniżać wiedząc, że Shizuo patrzy na jego
słabość. A on nie był słaby. Tylko zaskoczony. Musi tylko nauczyć się bardziej
trafnie przewidywać zachowanie Amerykanina.
***
Koniec.
I jak, drodzy czytelnicy? Jakieś opinie, zastrzeżenia?
PS. Nowa strona Sukursu (dawniej Odsieczy) pojawi się w niedzielę. I wreszcie zacznie się coś dziać!
Wiesz co... żeby na mnie, biedną, całą winę zwalać! Zobaczysz - bóg Cię ukarze!
OdpowiedzUsuńAle i tak Ci wyszło dość "sympatycznie" ;D Z niecierpliwością czekam na następną część~!