sobota, 29 czerwca 2013

Przerwa wakacyjna

Cóż, chciałem dziś zapowiedzieć przerwę w publikacjach przypadającą na wakacje, ale jakby ta przerwa już trwa od jakiegoś czasu. Sorry, potencjalni czytelnicy. Na razie wytłumaczę się w mojej nieobecności - nie miałem weny, chęci, ani specjalnego pomysłu na to jak miałby się toczyć kolejny komiks.
Dobrze, przez wakacje nie będę nic publikować, ale nie to nie znaczy, że nie mam zamiaru nic robić :) Będę pracować nad kolejną serią, nad reklamowaniem mojego bloga oraz będę pracował nad dwoma osobnymi opowiadaniami - linki podam też tu więc problemu nie będzie.
Na razie skupię się na nowych pomysłach, rysowaniu ich i pisaniu.
Do przeczytania po wakacjach!

EDIT/
I chciałem bardzo podziękować wszystkim, którzy śledzili Odsiecz/Sukurs, czytali moje opowiadania i ogólnie byli. Nawet jeśli to było tylko jedno zerknięcie na mojego bloga z krańców Interneru - DZIĘKUJĘ! 

sobota, 8 czerwca 2013

~ Sukurs 17 ~ + ENG

I oto stało się. Po długich tygodniach rysowania i meczenia się, żeby to co robię miało jakikolwiek sens, co zresztą chyba nie do końca mi wyszło. Ale jestem zadowolony, że postanowiłem powołać do życia ten projekt i mam nadzieję, że tym osobom, które to czytały też się w miarę podobało.
Ostatnia strona przed Wami :)



W najbliższym czasie pojawi się strona specjalna będąca przejściem między tym komiksem a nowym, na który kilka osób zagłosowało (tylko dwie...) czyli Poza Światem

sobota, 1 czerwca 2013

~ Sukurs 16 ~ + ENG

Przepraszam za małe opóźnienie, ale miałem wczoraj trochę roboty, a do dziś do południa nie było mnie w Krakowie. Sorry.
Ale nowa strona już jest i można ją przeczytać.

Koniec tego komiksu zbliża się nieuchronnie.
Zastanawiam się nad dłuższą stroną numer siedemnaście lub dodatkową specjalną (według numeracji 18-stą). Jeszcze pomyślę i poinformuję was o tym co tam wydumam :)
Do przeczytania!

poniedziałek, 27 maja 2013

Durarara! - Rozdział 3

Trzecia i ostatnia część opowiadania z serii Durarara!
Zapraszam do czytania!

Za dwoma blondynami (z czego jednym farbowanym) stał ktoś jeszcze. Było to dziwne, bo na pierwszy rzut oka Victoria niczego nie zauważyła. A zwykle zauważała wszystko. Zupełnie jakby nieznajomy pojawił się tam znikąd. Przyjrzała mu się. Ubrany był w brązową szatę z zaciągniętym na oczy kapturem. Nie była w stanie zobaczyć jego twarzy. Zupełnie jakby był… Kaptur leżał trochę nienaturalnie. Jakby nie miał tylnej części głowy. Dziwne. Zamrugała. Dalej tam stał. Ale tym razem wszystko było anatomicznie w porządku. Czyżby…? Myślała bardzo intensywnie. Znała swoje zdolności dedukcyjne. Nie była nieomylna, ale biorąc pod uwagę wszystkie poszlaki nie mogła się mylić. Mrugnęła. Zniknął. Tajemniczy jegomość nawet nie rozpłynął się w powietrzu, bo to i tak zajęłoby chwilę. A tu tej chwili nie było. Po prostu zniknął. I nikt widocznie go nie zauważył oprócz niej. Była już pewna, że ma rację.
Trevor z blondynem wyszli z budynku szybkim krokiem.
- Kto to? Kolejny Japończyk? Co to za spisek? – zapytała Victoria na nowo obserwując blond-Japończyka.
Ten wydawał się być do niej średnio pozytywnie nastawiony. Patrzył na nią spode łba, jakby z nieznanych jej powodów już jej nie lubił. Nie przejęła się tym. Gdyby stanowił zagrożenie to nie miała by problemu z pokonaniem go. Wiele osób nie docenia jej zdolności samoobronnych. Też spojrzała na niego nieufnie. Odwrócił wzrok.
- Shizuo – odparł Trevor. – Zgubił się i chciałem mu pomóc. Potem pojawił się kolejny gościu i jeszcze kolejny. Aż w końcu cała armia ludzi, ale Shizuo ich rozwalił. Jest supersilny.
Krótko i konkretnie. Wyjaśniło to dziurę w ścianie. Biorąc pod uwagę „supersiłę” Shizuo to najprawdopodobniej chodziło o coś związanego ze skokami adrenaliny. Spotykała się już z takimi przypadkami, ale nigdy z taką intensywnością. Nieważne. Musieli mieć do czynienia z śledzonym przez nią gangiem, „Dullahanem”. Victoria odwróciła się i spojrzała na Celty. Była pewna, że gdyby bezgłowa głowę posiadała to natychmiast odwróciłaby wzrok. Nie było tu mowy o zbiegach okoliczności.
- Wszystko jasne… - powiedziała do siebie rudowłosa.
Elementy łamigłówki już do siebie pasowały. Brakowało tylko jednego ogniwa. Kto to wszystko ukartował? Zerknęła na Trevora. Ten patrzył w zrobioną przez Shizuo dziurę. Patrzył z zaniepokojeniem. Victoria wzdrygnęła się. Jej chłopak rzadko na cokolwiek patrzył w ten sposób.
- Kto tam stoi? – zapytał Trevor.
Wszyscy spojrzeli w otwór. Tym razem nikt nie przegapił zakapturzonego jegomościa. Ten bez słowa wyszedł przed nich. Po sylwetce był raczej mięśniakiem. Poruszał się sztywno, powoli. Zupełnie jakby specjalnie budował napięcie.
- Kim jesteś? – wyrwał się Shinra. – Nie szukamy kłopotów, czy wiesz coś…?
Mężczyzna uciszył go ręką. Zdawał się być lekko zdenerwowany. Milczał. Victoria była już pewna. Nie odezwała się, bo była pewna, że jej interwencja prawdopodobnie nie wpłynie pozytywnie na rozwój akcji. Kamery szpiegowskie Victorii już go kiedyś nagrały i wiedziała, że jest bardzo ważnym członkiem gangu „Dullahan”. Nie szefem. Ich szefa widziała już wielokrotnie i nie był to on. Wiedziała już też co jej nie pasowało w ujęciach zakapturzonego. I co jej nie pasowało kilka chwil wcześniej. Chciała, żeby mężczyzna sam wyjawił im swój „sekret”. Ten uniósł dłonie i przytrzymał nimi kaptur. Odczekał chwilę, jakby specjalnie budował napięcie. Zdjął go leniwym ruchem.
Wszyscy oprócz Shizuo zachowali spokój. Blondyn ryknął z zaskoczenia.
- Co to ma znaczyyyć?! – wrzasnął wściekle.
Albowiem ów mężczyzna nie miał głowy.
Nikt nic nie mówił. Dookoła nich panowała niemal grobowa cisza. W gruncie rzeczy, porządnie grobowa. I nagle coś zaczęło się dziać. Cień bezgłowego mężczyzny zaczął się modulować. Wyginać, strzępić. Ku zaskoczeniu wszystkich, jego cień przybrał formę zniekształconych istot. Jakby wyjętych z koszmaru. Wszystko było w porządku kiedy te wierzgały na powierzchni chodnika. Problem pojawił się, gdy uniosły się ponad płaskie podłoże zupełnie jak żywe istoty.
- Co się dzieje?! – Victoria z przerażeniem spojrzała na Celty i Shinrę.
Okularnik zamiast swojej uśmiechniętej miny przybrał poważny wyraz twarzy. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Musiało być poważnie. Gorzej niż poważnie. Bezgłowy mężczyzna stał w bezruchu, a jego cieniste stwory powiększały się aż doszły do rozmiarów dorosłego człowieka. Wierciły się, jakby jak najszybciej chciały posmakować ich krwi.
- Celty, czy to możliwe, że jest on na wyższym poziomie niż ty? – zapytał Shinra.
‘Nie wiem. Pierwszy raz go widzę, ale sądzę, że powinnam dać mu radę’ odpisała mu na telefonie.
- Jesteś pewna?
Stała w bezruchu, ale wyraźnie porozumiewała się ze swoim partnerem. Jej szyja lekko drgnęła. Zupełnie jakby chciała pokiwać głową. Patrząc pod tym kątem, mogła ona czuć obecność swojej głowy, ale tylko ona.
Ich wróg wyraźnie miał sporą kontrolę nad cieniami. Victoria była pewna, że to one podtrzymywały jego kaptur sprawiając wrażenie, że naprawdę miał głowę. Widząc jego wyczyny nie był to wcale szczególnie szokujący pokaz zdolności kontrolowania cienia. Teraz był to sto razy niebezpieczniej.
Tymczasem cienie wcale nie czekały aż ci skończą rozmawiać i myśleć na tematy filozoficzne. Zaczęły zbliżać się do ludzi (i jednego Dullahana) ze sporą prędkością. Tego Shizuo nie wytrzymał. Jak do tej pory starał się opanowywać to teraz rzucił się z całą swoją furią na potwory. Walnął w jednego z całej siły pięścią. Cienisty oberwał porządnie i poleciał ze trzy metry do tyłu. Czyli miały one całkowicie fizyczną formę. Czyli można je zabić. Victoria szybkim ruchem wyciągnęła pistolet i strzeliła w potwora. Ten rozerwał się na kilka mniejszych, wciąż chcących ich zabić, cieni. Na szczęście zmniejszając swój rozmiar nie były już tak niebezpieczne. No, ale było ich dużo. A Shizuo bił się teraz z kilkoma cienistymi na raz. Przyglądając się tej masakrze krótką chwilę natychmiast robiło się żal chodzących cieni bezgłowego faceta. Za to Shinra schował się za Trevorem, który jak gdyby nigdy nic przyglądał się całej akcji.
Celty uformowała ze swojego cienia ogromną kosę i nerwowym krokiem zaczęła zbliżać się do mężczyzny.
*Wreszcie cię spotykam* usłyszała w swojej głowie.
Widocznie mogła porozumiewać się z innym Dullahanem mentalnie. Ale nie miała zamiaru z nim jakoś długo gadać, bo on z resztek swojego cienia utworzył spory nóż w dość wiadomym celu.
*Kim jesteś?* zapytała go.
*Naprawdę, nie powiedział ci? Choć w sumie, po co miałby? Po prostu już mu się znudziłem i chce się mnie pozbyć…* dobiegł ją męski głos. *Pozbyć się mnie z twoją pomocą*.
Byli już blisko siebie. Kobieta miała wrażenie, że jej przeciwnik się śmieje choć nic nie słyszała.
*Zwą mnie Tytanem*.
Celty zrobiła szybki unik od pchnięcia nożem. Było blisko. Wyskoczyła w powietrze i robiąc zgrabny piruet zamachnęła się na niego swoją kosą. Jakimś cudem uniknął. Może nie cudem. Zdawał się kontrolować sytuację. Był bardzo pewny siebie, wiedziała, że będzie trudno go pokonać. Zaatakowała go znowu. I był na to przygotowany. Musiał mieć duże doświadczenie w walce. Większe niż ona. Musiał być starszy od niej, a sama nie wiedziała ile ma lat. Przeskoczył nad jej ostrzem celując swoją bronią prosto w jej szyję. Schyliła się pospiesznie chcąc go wyminąć, ale udało mu się ją trafić. W ramię. Na szczęście. Wiedziała, że takie cięcie nie będzie dla niej groźne. Przeszył ją ostry ból. Z rany zaczął ulatywać niby cień, niby dym. Upadła na kolana. Działo się coś z czym jeszcze się nie spotkała. Czyżby on ją zranił?
*Zabawne prawda?* w jej myślach rozległ się okrutny śmiech. *Myślałaś, że jesteś nieśmiertelna? Odporna na rany? Nie, nie w walce ze mną. Te rany nie goją się szybko. Zabawne. Jeśli wystarczająco celnie zadam cios to mogę się zabić…*.
Uniósł nóż. Celty już prawie straciła kontakt z rzeczywistością. Ludzie dookoła patrzyli z przerażeniem na to co się z nią dzieje. Cienie przestały z nimi walczyć. Zupełnie jakby też patrzyły na śmierć Dullahana. Gdzieś z oddali usłyszała krzyki Shinry. Spięła wszystkie mięśnie. Nie mogła umrzeć. Nie mogła zostawić go samego. Była gotowa walczyć jeszcze jakiś czas.
- No, no, no! – rozległ się za nimi triumfalny głos.
Pojawił się ktoś nowy. Szedł wolnym krokiem klaszcząc. Zupełnie jakby oglądał właśnie bardzo dobre przedstawienie. Zachichotał. Tytan odwrócił się od Celty. Ta już straciła przytomność i jej egzekucja mogła jeszcze chwilę poczekać. Miał na głowie ważniejszego człowieka. A może coś gorszego. Pojawił się oto Izaya Orihara.
- Nie powinieneś był tego robić, Tytanku – zaśmiał się głośno nowoprzybyły.
Kosa przecięła powietrze. Bezgłowy mężczyzna nie zdążył nawet odwrócić się, żeby zobaczyć co się stało. Za nim stała Celty. Chwiejnie, ale stała. A on był przebity na wylot jej bronią. Na wysokości serca. Zaczął się szamotać. Cieniowe potwory rozmyły się w powietrzu. Wyraźnie tracił energię i nie był w stanie utrzymać ich w fizycznej formie. W agonalnym geście chciał jeszcze się wyrwać, ale rana była zbyt dotkliwa. Kobieta szybkim ruchem wyrwała z niego kosę strzępiąc śmiertelnie jego ciało. Zaczęła ulatywać z niego cienista substancja. Upadł na kolana. Obszar rany zaczął się powiększać tworząc sporą dziurę w miejscu serca.
*Mówiłeś, że możesz mnie zabić. Czy byłeś aż tak głupi, że sądziłeś, że ja nie mogę?*.
Przekazała mu to bez zbędnej satysfakcji. To był jego błąd. A takich błędów się w walce nie popełnia. Teraz za to płacił. Nicość pochłaniała go od środka. Boleśnie. Powoli każda komórka jego ciała przeistaczała się w cień, żeby zaraz potem zniknąć. A on cały czas jeszcze żył. Celty zdawało się, że słyszy krzyki. Krzyki proszące o śmierć. Tak też się stało. Resztki jego cienia uleciały w powietrze rozmywając się w chmurach. Tytan umarł.
- Brawo, brawo! – Izaya znowu zaczął klaskać.
Victoria zrobiła krok do przodu wyprzedzając Shizuo, który miał zamiar zastosować bardziej drastyczne środki. Patrzyła na czarnowłosego z odrobiną zaskoczenie i odrazy.
- To ty – wyszeptała.
- Tak! To ja! – podskoczył i teatralnie ukłonił się wszystkim.
- To ty jesteś szefem gangu „Dullahan”.
Wszyscy zamarli. Poza Izayą i Victorią. Ci mierzyli się wzrokiem, przy tym, że dziewczyna miała srogą minę, a mężczyzna podle się uśmiechał. Nie miała wątpliwości, że osoba, na która patrzyła była tym samym mężczyzną z jej szpiegowskich nagrań.
- Byłem. Już nie jestem. Znudził mi się. Co to za frajda być szefem gangu zza oceanu? – zachichotał. – Musiałem to jakoś zakończyć. Zabawkom zachciało się wolności i musiałem zakończyć ich ziemską… podróż.
- Ale od kilku tygodni nikt nie pojawiał się w okolicy. Siedziba zamarła. Przecież gangu już nie było! – obruszyła się.
Izaya znowu się roześmiał i przybliżył się do rudowłosej.
- To, że nikt się nie pojawiał to moja sprawka. A konkretnie to, że nikt się już tu nie pojawi – szepnął jej na ucho.
Ta odruchowo odskoczyła od niego. To była za dużo jak na jej nerwy. Spodziewała się po nim czegoś okrutnego, ale nie miała pojęcia, że jest zdolny do takich rzeczy. Żadna z jej wtyk z Tokio nie wspominała o takich informacjach. Tylko, że… każda jej wtyka znikała bez śladu po kilku tygodniach. Jak dotąd myślała, że za wcześnie im zapłaciła i oni zmyli się z kasą, ale teraz… Spojrzała w czerwone oczy Izayi. Zrobiła kolejny krok w tył.
- Ty wiedziałeś – wyszeptała. – Wiedziałeś, że cię obserwuję.
Parsknął wesoło.
- Po prostu chcieli dobrać się do informacji, których na razie nie chciałem upubliczniać. Sami sobie zasłużyli na swój los.
Victoria poczuła jak narasta w niej gniew. Słyszała o czymś takim jak rządza mordu, ale jeszcze nigdy tego nie przeżyła. Do teraz. Bez zastanowienia sięgnęła po pistolet i wycelowała nim w informatora. Ten tylko zarechotał.
- Spokojnie. Nic im nie zrobiłem. Tylko się z nimi trochę pobawiłem – dalej patrzył jej prosto w oczy. – Ciekawiło mnie co by się stało gdybym zamknął grupkę ludzi w starym, rozsypującym się budynku z zaryglowanymi wszystkimi drogami ucieczki. Po tygodniu nie chciało oglądać mi się jak tam wariują, więc ich wypuściłem.
Dziewczyna nie wiedziała czy to było powiedziane po to, żeby się uspokoiła czy po to, żeby miała kolejny powód, żeby go zastrzelić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Shizuo dalej za nią stoi i stosuje dokładnie tę samą metodę na uspokojenie. Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie mówiące „Tak, możesz skręcić mu kark”. Farbowany blondyn z całym swoim impetem ruszył na Izayę, ale ten lekko się odsunął i podłożył mu nogę. Japończyk wyrżnął z całą mocą o chodnik. Chciał jeszcze wstać, ale błędnik mu wyraźnie zwariował i tym razem przewrócił się sam bez możliwości wstania.
- Po co to wszystko? – Shinrze też nie było do śmiechu. – Czy sprowadziłeś nas tu tylko, żeby… - tu wskazał na miejsce, gdzie umarł bezgłowy mężczyzna.
- Tak – usłyszał w odpowiedzi. – Jedyną istotą zdolną zabić Dullahana jest inny Dullahan. A szanowna pani detektyw jako jedyna znała miejsce siedziby gangu i tylko ona mogła was tu zaprowadzić. Proste? Proste.
Wcale nie proste. Chwila milczenia. Zrozumienie dokładnie intrygi wymyślonej przez chory umysł informatora wymagało trochę czasu. Początkowe stadium rozumienia na wstępie serwowało jedną niespójność.
- Po co wplątałeś w to Shizuo? – zapytał nerwowo Shinra.
- Miałbym lecieć na drugi kontynent bez mojej bestii? Wiesz jak by mi się nudziłooo? – zachichotał. – I przypadek chciał, że wpadł akurat na twojego chłoptasia, Victorio. Przylał mi porządnie, Victorio. A mogłem zapłacić tamtemu małemu złodziejaszkowi troszeczkę więcej, żeby unikał bitnych amerykańskich blondynów…
Shizuo warknął na niego, ale nie wstał, bo jeszcze nie był w stanie. Wyobrażał sobie jak wyrywa wszystkie kończyny Izayi, a na końcu głowę. Cała akcja z kradzieżą walizki była tylko po to, żeby sprowadzić go właśnie w to miejsce. W sumie mógł mu jeszcze tę głowę trochę zostawić, żeby zobaczyć jak cierpi. Tak byłoby zabawniej i nikt chyba nie miałby mu tego za złe. Przynajmniej tym razem. Ale czarnowłosy miał szczęście. Obie osoby mogące go potencjalnie zabić były w stanie uniemożliwiającym im dokonanie ów czynu.
Izaya odwrócił się na pięcie i pomachał im.
- Papatki! Do następnego razu!
Szybko zniknął za rogiem jednej z uliczek. Victoria z Trevorem i Shinrą pobiegli za nim, ale już go nie było. Posiadał on irytującą zdolność znikania z każdych warunkach. A jego najbardziej irytującą właściwością było zdecydowanie to, że w ogóle istniał. Odwrócili się. Na chodniku niezdarnie kręcił się Shizuo chcący za wszelką cenę stać, ale z wiadomym skutkiem. Kilka metrów za nim leżała już na sto procent nieprzytomna Celty. Z jej rany już nie sączył się już cień czyli gojenie postępowało szybciej niż się spodziewali. Shinra zerknął ma parkę. Victoria jeszcze była wzburzona, ale mniej niż wcześniej. Teoretycznie byłaby w stanie udzielać prostych odpowiedzi. A Trevor… a Trevor wydawał się być niewzruszony całą sytuacją zupełnie jakby była dla niego czymś zupełnie normalnym.
- Myślicie, że uda mi się uch zapakować na motor i jakoś wrócić do Japonii? – zapytał ich niewinnie.
Oni w odpowiedzi równocześnie powoli pokręcili głowami.

***

Izaya wszedł cichutko do swojego mieszkania. Rozejrzał się. Miło było znów znaleźć się w znajomych progach. W absolutnym spokoju. Może za spokojnie? Ale takiemu wariatowi jak on przyda się nareszcie odrobina prywatności. W końcu jego kochanym znajomym powrót do miasta zajmie trochę czasu. Trochę spokoju. Bez psującej szyki bestii.
Usiadł na swoim fotelu, żeby od razu wstać. W podskokach dobiegł do szafy. Była duża, idealnie dopasowana do mrocznego wnętrza. Robiąc wesoły piruet otworzył jej drzwi.
Na półce na wysokości jego oczu leżały dwie głowy.
Jedna była mu dobrze znana. Należała do jego ulubionej bezgłowej znajomej. Do Celty. Gdyby ją miała to z pewnością byłaby piękna. Cóż. Nie obchodziło go to. Nie mając jej byłaby nieprzydatna. Nie miałaby swojej cienistej mocy i na nic by mu się nie przydała. Nieprzydatna. On niezwykle bardzo cenił sobie w ludziach ich użyteczność. Choćby oni sami o niej nie wiedzieli. A poza tym, Shinra wolał bezgłową Celty, więc wszystko było w porządku.
Obok tej głowy leżała głowa mężczyzny.
- Tytanku, Tytanku, Tytanku – niemal zaśpiewał. – Czy spodziewałeś się, że tak skończysz? Nie? Nic dziwnego.
Zaniósł się śmiechem.
- Czyli twoja głowa nie była połączona z ciałem. Gdyby była to też zamieniłaby się w cieeeń! A w takim razie… - przyjrzał się znów głowie kobiety. – Jeślibym zniszczył tę głowę to nasza kochana motocyklista nawet by tego nie poczuła! I dalej by jej szukała!
Znów zrobił piruecik, ale tym razem w miejscu.
- Nie. Nienienienie. Nie chcę tego zrobić. Gdzie tu zabawa? Logika?
Słysząc swoje ostatnie słowo zamilkł. Podrapał się po brodzie i wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem niż wcześniej. Rozbawiło go to. Lubił kiedy ludzie doszukiwali się logiki w jego działaniach. Lubił to. Szczególnie, że nikomu jeszcze się to nie udało. Ich maleńkie umysły nie były w stanie pojąć jego geniuszu. Nikomu się nie udało i nie uda. Zachichotał wybiegając w podskokach z mieszkania zostawiając drzwi otwarte zupełnie na oścież.

niedziela, 12 maja 2013

Durarara! - Rozdział 2


Victoria zamknęła na klucz drzwi do mieszkania. Miała nadzieję, że nikt nie włamie się do środka. Co prawda było już kilka takich akcji a tej okolice, ale jej kamieniczka jeszcze nigdy nie ucierpiała. Szczególnie, że jako pani detektyw zajmowała się pobocznie sprawą włamań. Odwróciła się szybko. Przed nią znajdował się korytarz wyłożony kiczowatą tapetą. Lubiła go, dawał jej pewne poczucie bezpieczeństwa. Ale tym razem było jakby inaczej. Rozejrzała się jeszcze raz. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Poprawiła torebkę wiszącą jej swobodnie na ramieniu. Znajdowały się w niej najważniejsze rzeczy. Butelka wody, gaz pieprzowy, apteczka i zestaw do makijażu. Szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu. Nikogo nie było i jej kroki rozbrzmiewały niepokojąco, jakby w pustce. Odkąd mieszkała w tym budynku nigdy tak się nie czuła. Tak niepewnie. Była pod drzwiami. Miała wyjść, ale coś ją znowu zaniepokoiło. Zerknęła za siebie. Nikogo. Zwróciła się znowu w stronę drzwi.
- Aaa! - krzyknęła.
Przed nią stała kobieta w czarnym kombinezonie. Miała żółty kask z kocimi uszkami. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy na ten lekki kontrast. Jeszcze nigdy nie widziała nikogo w tak ponurym stroju i tak pozytywnym nakryciu głowy równocześnie. Najbardziej niepokoiło ją to, że nie znała zamiarów nieznajomej. Mogła być zarówno zagubionym przechodniem jak i seryjnym mordercą. Albo Bóg wie czym jeszcze.
- Kim jesteś? Czemu tu stoisz? Śledziłaś mnie? - wypaliła od razu  nie mogą powstrzymać lekkiego rozdrażnienia.
Cisza dość ponura. Chwila, tajemnicza osoba sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła telefon i coś tam wystukała. Było to co najmniej dziwne. Pokazała Victorii ekran.
‘Potrzebuję twojej pomocy’ było napisane.
Rudowłosa zdziwiła się. Nie spodziewała się takiej prośby podobnie jak samego spotkania. Kiwnęła głową na tak. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu nie miała pojęcia co powiedzieć. Zwykle umiała jakoś zagadać, bo znała wszystkich na wylot. W końcu była prywatnym detektywem. Ale teraz nie miała, żadnego punktu zaczepienia poza tym, że kobieta musiała być niemową lub nie chciała zostać usłyszaną. Nie miała pojęcia, który powód był lepszy. Ta, dalej bez słowa, podniosła ręce do kasku. Powoli zdjęła go.
- Aaa! - krzyknęła Victoria.
Kobieta nie miała głowy. Dosłownie. Szyja kończyła się ostrym cięciem, z którego sączyło się niezidentyfikowane „coś”. Wyglądało jak cień, ale czy faktycznie cieniem było…? Trudno stwierdzić. Dziewczyna wzięła kilka wdechów na uspokojenie. Nie umiała, jak jej chłopak, z kamienną miną przyjmować wszystkich zaskakujących sytuacji. Trochę nie rozumiała go. Raz omal nie potrącił go samochód, a on zrobił tylko krok w tył. Maszyna przejechała zaledwie kilka centymetrów przed nim. Nawet nie wstrzymał oddechu. Tak, nie do końca go rozumiała, ale może to właśnie to w nim ją urzekło. „Ach, Trevor” pomyślała. Wróciła do rzeczywistości. Tajemnicza bezgłowa kobieta patrzyła na każdy etap przeżyć wewnętrznych rudzielca. Choć słowo „patrzyła” jest trochę na wyrost. W końcu nie miała głowy. I znowu wystukiwała coś na telefonie.
‘Gdzie znajdę kryjówkę grupy przestępczej o nazwie Dullahan?'
Victoria spojrzała na kobietę. Potem znów na ekran. A potem jeszcze raz na nią. To była jej tajna sprawa. Ona nie miała prawa o niej wiedzieć! Choć z drugiej strony jako, że sama w sobie była niemożliwa to mogła też wiedzieć rzeczy, o których niemożliwe było żeby wiedziała. Tak, jest w tym sens.
- Jest ukryta w jednym ze starych magazynów. Na uboczu. Nawigacja nie działa w tamtym rejonie, więc nalezienie ich jest bardzo trudne - wyjaśniła szybko.
Nie wiedziała czemu, ale powiedziała jej właśnie ściśle tajne informacje. Mimo to nie czuła się z tym jakoś niewłaściwie. Bezgłowa wzbudzała w niej pewne uczucie spokoju. Zupełnie jakby dobrze się znały. Jakby przegadały wszystkie możliwe tematy, niekoniecznie formalne. Ta szybkim ruchem założyła swój żółty kask i wyszła z budynku. Victoria ruszyła za nią. Stanęły przed sporej wielkości motorem, na którym siedział mężczyzna w kitlu. Miał okulary i ubrany był we wspomniany kitel. I z wyglądu na pewno był Japończykiem.
- Cześć, cześć - zagadał po angielsku. Niby poprawnie, ale z azjatycką naleciałością. - Jestem Shinra. Właśnie rozmawiałaś z Celty. Przedstawiła się? Jeśli nie, to nazywa się Celty. Jest Jeźdźcem bez Głowy czyli Dullahanem. Jest cudowna, wiesz?
Słowa te zostały wypowiedziane z szybkością lekko utrudniającą zrozumienie. Ale udało się jej. Aura wokół przedstawionej Celty dawała uczucie, że ów Shinra nie pożyje długo. Z jakiegoś powodu nic mu nie zrobiła. Rudowłosa szybko mu się przyjrzała. No dobra, nie zrobiła mu nic poważnego. Sądząc po sposobie w jaki siedział to prawdopodobnie ktoś przy umiarkowanej prędkości jady zepchnął go z motoru. I ten ktoś stał obok niej. Zaraz, czym ona jest? Dillahanem?
- Chwileczkę! Muszę iść do pracy! Mam klientów! Jeśli się nie pojawię to nie zarobię pieniędzy i nie będę mogła kupić sobie jedzenia! - przypomniała sobie o tych drobnych szczegółach Victoria.
- Teraz mamy ważniejsze sprawy do roboty! Od tego może zależeć los mieszkańców tego miasta! A potem całego świata! - uspokoił ją Shinra.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie. Celty, gdyby miała głowę, to pewnie też by to zrobiła. Albo czymś by w niego rzuciła. Najlepiej czymś ciężkim, może być krzesłem. Celty wzruszyła ramionami zupełnie jakby porzuciła wszelką nadzieję na możliwość normalności chłopaka. Nagle rudzielec zdał sobie sprawę z pewnego drobiazgu. Skoro on jeszcze żyje to oni muszą być parą! Nie ma innej opcji.
- No to sprawa jest poważna, tak? - zaczęła Victoria. - Macie mapę miasta?
- Nie, byliśmy w sklepie, ale nie pomyślałem o ty, że mapa mogła by być potrzebna…
- Czyli nie macie – przerwała mu dziewczyna.
Nie pozostało jej nic innego jak samodzielnie poinstruować Azjatę i jego bezgłową partnerkę. Motor był na tyle wielki, że raczej chuda Victoria bez problemu usiadła za Celty, a za nią samą zmieścił się jeszcze Shinra. Wszystko byłoby miło, już przyzwyczaiła się do braku głowy kierowcy, gdyby nie motor rżący jak rozjuszony koń. Ale tym razem nie krzyknęła. No, może drgnęła trochę mocniej i siedzący za nią Japończyk nie zaliczył mało co kolejnego spadku z motoru. Roześmiał się tylko ze słowami, że nic się nie stało. Choć po tym drobiazgu trzymał się jej jakby trochę mocniej. Victoria kierowała bezgłową w coraz to bardziej ukryte uliczki. Nic dziwnego, w końcu kryjówka gangu nie powinna być dostępna dla policji. Ona znalazła ją czystym przypadkiem. Jakiś dzieciak ukradł jej torebkę. Goniąc go znalazła się w nieznanym sobie rejonie. Co prawda, złapała chłopaka i odzyskała swoją własność, ale nie wiedziała jak wrócić. A tamten i tak się zmył. Zanim wydostała się znalazła tajemniczy magazyn. Trochę tajemniczy, bardziej podejrzany. Więc zajrzała tam. Zobaczyła ściganego przez nią przestępcę, szefa gangu Dullahan. Było to dosyć niespodziewane, to był za duży zbieg okoliczności. Od początku była pewna, że nie mógł być do przypadek. Ten omal jej nie zobaczył, ale zdołała uciec. Od tamtego czasu stale monitorowała okolice magazynu. Na początku było tam lekkie zamieszanie. Migali jacyś zamaskowani ludzie, ale po pewnym czasie zniknęli. Teraz nic się nie działo. Zupełnie jakby porzucili to miejsce.  
- Już – powiedziała do Celty.
Tak zatrzymała motor, który znów zaryczał jak koń. Zsiedli. Victoria rozejrzała się wypatrując jakichkolwiek oznak życia. Nikogo nie było. Nikogo też się zresztą nie spodziewała.
- Jesteśmy kilka przecznic od magazynu – poinformowała ich. – Tu nie powinniśmy zwrócić niczyjej uwagi.
‘Nikogo tu nie ma. To dobrze?’ zapytała ją Celty znowu używając komórki.
- Mam nadzieję. Nikogo tu nie było od bardzo dawna. Wątpię, żeby to miało się teraz zmienić – urwała. Jej twarz przyjęła podejrzliwy wyraz, można też było wyczuć lekkie wyrzuty. – Kim jesteście?
Cisza. Shinra wydał się być zakłopotany tym pytaniem i zaczął nerwowo się uśmiechać. Nie gadał. Mogło to tylko znaczyć, że coś jest na rzeczy. Bezgłowa stała w bezruchu, jakby czekała na kolejne pytania.
- Wiecie o sprawie, o której wiem tylko ja. Znacie nazwę tajnej organizacji. Jeśli o nazwie mowa, Dullahan, to jak to możliwe, że jestem tu teraz z prawdziwym? Nie jesteście nawet z Ameryki! Nie macie prawa wiedzieć o tych wszystkich rzeczach. Nie zaprowadzę was tam dopóki nie dowiem się co jest grane!
Cisza. Shinra już miał coś powiedzieć, ale stało się coś niespodziewanego. Dobiegł ich huk burzonego muru. Wszyscy (poza Celty, bo nie ma ona głowy) odwrócili się w stronę, z której dobiegł odgłos. Nie zastanawiając się pobiegli tam szybko. Victoria patrzyła z zaskoczeniem na to co zastali. W ścianie magazynu znajdowała się wielka dziura. Stał w niej wysoki Japończyk, prawdopodobnie farbowany na blond. Miał zakrwawione ręce zupełnie jakby dokonał tego aktu zniszczenia tylko nimi. Dyszał jakby zaraz miał eksplodować. Z nieznanych powodów ubrany był w strój barmana. Ku jej większemu zaskoczeniu za nim stał jeszcze ktoś. Niższy, ubrany w T-shirt i jeansy blondyn.
- Shizuo! – krzyknął Shinra.
- Trevor! – krzyknęła Victoria.
Zaraz potem zdała sobie sprawę, że cała jej mowa wzięła w łeb, bo i tak znaleźli się na miejscu. Cóż, miała nadzieję na poznanie prawdy mimo wszystko jak najszybciej.

***
I jak? :) Jakieś komentarze?

piątek, 10 maja 2013

~ Sukurs 13 ~ + ENG

Nowaaa strona!
Jak wspomniałem wcześnie, coś zaczyna się dziać. Mam nadzieję, że mój pomysł wam się spodoba i wreszcie ktoś poza dwoma (w lepszych chwilach trzema) osobami coś mi skomentuje. Tak. To już desperacja.
A moje nowe dzieło poniżej.

Jak już wcześniej wspominałem - nowy rozdział Durarary już w tę niedzielę!

czwartek, 9 maja 2013

Ankieta

Huh, miałem niemiły problem z ankietą, a konkretnie z głosowaniem na niej. Teraz jest zrobiona od nowa i mam nadzieję, że będzie lepiej, bo ciekawi mnie czy ktokolwiek czyta moje wypociny i chciałby mieć jakiś wpływ na ciąg dalszy.
Ale z tego co widzę to raczej nie będzie działać poprawnie, ale kto wie...
W takim razie poprosiłbym o napisanie w kometarzu co wolicie. Ankieta cały czas będzie znajdować się u góry, ale jak wspomniałem wcześniej - raczej niewiele to da.

Jaki komiks poprowadzić po zakończeniu aktualnego? W obu pojawią się odmienne fabuły i postacie.
~ TAX (nowe postacie)
~ Poza Światem (Trevor i Victoria) 


 Nie obrażę się jeśli nikt nic nie napisze. Będzie mi tylko trochę smutno... ale tyle. No, o ile ankieta nie będze działać. Ale nie będzie.

EDIT.
Ankieta jednak działa! Tylko, że z tym drobnym szczegółem, że ze sporym opóźnieniem (chyba pół godziny), ale działa!

EDIT 2
Nie, jednak nie działa. W takim razie proszę o napisanie swojego wyboru w komentarzu.

PS. Nowa strona Sukursu w ten piątek!
PPS. Nowy rozdział Durarary będzie w niedzielę!

niedziela, 5 maja 2013

~ Sukurs 12 ~ + ENG

Nowa strona gotowa do przeczytania!
Akcja kieruje się już ku końcowi. Nie powiem ile stron do końca :) Może nie jest to spoiler jako taki, ale poinformuję was kiedy pojawi się ostatnia strona przy przedostatniej (wiem, że może to bez sensu...). A teraz,
Miłego czytania!



piątek, 3 maja 2013

Durarara! - Rozdział 1


Okej.
Nowy cykl opowiadaniowy, który będzie rozpisany na trzy rozdziały. Zostałem do niego poniekąd zmuszony przez moją znajomą, ale w sumie mi pasuje, bo pisania nigdy za dużo. A dodatkowo mam pomysł na w miarę ciekawe zakończenie. Przynajmniej mam taką nadzieję :)
Samo anime o nazwie Durarara jest mi dobrze znane, ale akcja toczy się tak, żeby osoby nieznające tematyki nie czuły się nią przytłoczone :) A żeby wszystko było jasne podam jeszcze linki do opisów postaci pojawiających się jak na razie - Shizuo HeiwajimaIzaya Orihara. Później pojawi się też kilka kolejnych postaci, ale na tym drobnym spoilerze poprzestanę :)
Miłego czytania!

***

Shizuo wziął głęboki oddech. Samolot wystartował. Bardzo zależało mu, że przypadkiem nie puściły mu nerwy, bo rozwalenie samolotu znajdującego się już w powietrzu nie było mądrym pomysłem. Na szczęście nie było tu nic co mogłoby wytrącić go z równowagi. Nic. Zupełnie nic.
Siedział przy oknie. Miejsce obok zajmował jakiś drzemiący dziadek, więc nie trzeba było się nim przejmować. Shizuo leciał do miasta Osaka. Tom chciał, że coś tam dla niego załatwił. Nie miał pojęcia co. Gość strasznie nudził i nie było sensu go słuchać. Miał jego numer, więc wystarczy zadzwonić. Patrzył przed okno. Lecieli teraz nad wodą. Dziwne, bo chyba nie powinni. Odegnał myśl, w końcu niespecjalnie znał się na mapach. Pewnie to zwyczajna trasa. Dalej lecieli nad wodą. I dalej. Błękit lekko go już nudził, więc uznał, że może się zdrzemnąć. Więc się zdrzemnął.
Obudziły go lekkie szarpnięcia. Otworzył oczy. Była to młodziutka stewardesa.
- Już jesteśmy na miejscu – poinformowała go.
Rozejrzał się. Faktycznie, nikogo już nie było. Wstał. Zrobił to na tyle nagle, że dziewczyna nie zdążyła się odsunąć. Odskoczyła. Sekundę trwało zanim zrozumiał czemu. Oto on, wysoki i górujący nad nią, mógł ją wystraszyć. Szczególnie, że ona miała może metr pięćdziesiąt, a postury raczej drobnej. Zrobiła kolejny krok do tyłu.
- Przepraszam – ukłoniła się.
Szybkim krokiem opuściła go. Można by wręcz powiedzieć, że uciekła zostawiając blondyna z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy. Głęboki oddech. Byleby nic nie zniszczyć.
Wyszedł na zewnątrz. Mijając ludzi czuł się trochę dziwnie. Dookoła panowała atmosfera,  do której nie był przyzwyczajony. Sami ludzie też byli inni. Nie przejął się tym. Tak bywa kiedy znajdzie się w nowym miejscu. Odebrał swój bagaż i wyszedł na ulicę. Teraz naprawdę coś mu nie pasowało. Wszędzie dookoła migały i jarzyły się nie japońskie, ale angielskie napisy. Coś naprawdę mu nie grało. Obejrzał się za siebie. Przez oszklony hol lotniska dostrzegł jeden, bardzo niepokojący napis. Welcome in New York City. Ścisnął rączkę swojej niewielkiej walizki z siłą lekko przekraczającą ludzkie możliwości. Na szczęście nic nie uszkodził, bo ktoś bardzo mądry oblepił wszystko pianką czy czymś. Nie wiedział kto i nie wiedział czym. Nieważne. Głęboki oddech. Rozluźnił uścisk. Trzeba szybko coś wymyślić, a nie niszczyć lotnisko. Trudno mu to przyszło, ale powstrzymał się od rzucania wielkimi przedmiotami. W tym momencie poczuł szarpnięcie przy dłoni. Spojrzał. Nie było walizki. Wzrok lekko do góry. Jakiś dzieciak biegł z jego własnością zwinnie unikając zderzeń z przechodniami. Oczy blondyna naszły krwią. Bez chwili zastanowienia rzucił się w pościg. Miał inną taktykę utrzymania prędkości. Zamiast unikać ludzi, sunął niczym taran nie zastanawiając się kogo odpycha. O dziwo, cały czas miał złodzieja w polu widzenia.
- Choć tu, ty mała cholero!!! – ryknął przyspieszając.
Nie wiedząc kiedy znaleźli się między jakimiś czerwonymi kamienicami. Ścigany skręcił w jedną z wychodzących uliczek. Shizuo za nim. Ale zatrzymał się. Przed nim znajdowało się kilka możliwych dróg. Cztery drabiny ciągnący się całą wysokością ściana, studzienka i kilka kolejnych, wąskich dróżek. Mężczyzna ryknął rozwścieczony. Nie miał pojęcia gdzie złodziej mógł zwiać. Normalnie wyczułby zapach tej mendy, ale w nieznanym sobie mieście wszystkie wonie były równie niewiadome co intensywne. Walnął pięścią z całej siły w jedną z drabin. Ta zatrzeszczała i wygięła się w dosyć fantazyjny sposób. Wdech, wydech, wdech, wydech. Znowu uderzył, a tym razem dolna część oderwała się i z hukiem uderzyła o ziemię. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tym razem jego nerwy były w pełni uzasadnione. Miał tam swoje dokumenty. Pieniądze. Bieliznę! Wylądował w środku amerykańskiego snu, ale to prędzej był koszmar. Ale trzymać się pozytywów! Pozytywów! Wdech, wydech, wdech, wydech. Wystarczy, że wróci na główną ulicę i na lotnisko. Tam się pomyśli. Wdech, wydech, wdech, wydech. Tak, dobrze słyszeliście, pomyśli! Cofnął się do poprzedniej uliczki.
Tu pojawił się malusieńki problem.
Ta uliczka wyglądała zupełnie tak samo jak poprzednia. Poszedł dalej. Znowu taka sama. Frustracja narastała z każdą kolejną chwilą. Tylko, że on nie miał czym rzucać! A urywanie sobie kończyn i rzucanie nimi, chyba się nie liczyło. Żeby wyładować złość postanowił biec tym labiryntem i a nuż, gdzieś wyjdzie. Nie zastanawiał się nad tym. Po prostu wkładał odpowiednią ilość energii każdy kolejny krok, czy wręcz skok. Wszystko byłoby miło i szybko, gdyby nie jeden drobiazg. Skręcając w jedną ścieżkę wpadł na kogoś. O ile sam się nie przewrócił to koleżka upadł z całkiem dużą mocą. Mimo to szybko stał i wyprostował się. Był średnio wysokim, umięśnionym blondynem ubranym w błękitny T-shirt i jeansy. Zdawał się być lekko zakłopotanym.
- Przepraszam – burknął po angielsku.
Wyraźnie był rozmowny na podobnej zasadzie co Shizuo. Czyli niespecjalnie. Kiwnął głową i miał już sobie iść, ale został powstrzymany. Co prawda, Japończyk nie był specem od języków obcych, ale postarał się powiedzieć coś w języku rozmówcy.
- Zgubiłem się – wydukał.
W normalnych okolicznościach nigdy, by tych słów nie wypowiedział. Teraz po prostu bardziej skomplikowanego zdania nie byłby w stanie sklecić.
- Chcesz dojść do ulicy?
Może i małomówny, ale całkiem rozumny. Ruszyli razem w prawdopodobnie właściwym kierunku. Obaj milczeli. Przy okazji, byli w takich odmętach, że nikogo tam nie było i przejmująca cisza była raczej zwyczajnym zjawiskiem. Mimo raczej ogólnej niewielkiej rozmowności potrącony blondyn odezwał się.
- Nie jesteś stąd? – zapytał.
- Nie.
- Skąd konkretnie?
- Tokio.
- Ja stąd. Nowego Jorku.
Przerwa.
- Nazywam się Trevor. A ty?
- Shizuo Heiwajima.
Rozmowy chyba na tyle. Ani jeden, ani drugi nie przejawiali specjalnej potrzeby kontynuowania konwersacji.
Przeszedł ich dreszcz. Trevor zatrzymał się pierwszy, a za nim Shizuo. Spojrzeli za siebie. Wzrok skierowali prosto w jedną, wyjątkową ciemną uliczkę. Dostrzegli tam ciemną sylwetkę opartą o mur. Japończyk wyraźnie się spiął. Tajemniczy osobnik wyprostował się. Zdawał się na nich patrzeć, ale że był w cieniu trudno było to określić. Cofnął się. Obaj mężczyźni podbiegli szybko tam gdzie stał. Ani śladu. Uliczka kończyła się ślepym zaułkiem. A gościa ani śladu. Zupełnie jakby rozpłynął się w zanieczyszczonym spalinami powietrzu.
- Co to, do cholery, było?! – irytacja Shizuo zaczęła szybować ku górze.
- Nie mam pojęcia. Pewnie nic ważnego – ostudził go Trevor.
Wyszli ze ślepej uliczki. Poszli kawałek. Mijali kubły na śmieci, gdy pojawił się ktoś kolejny. Czarnowłosy dziwak ubrany na czarno, ale inaczej niż poprzedni. Bardziej na luzie. I jego bluza miała idiotyczny kaptur z futerkiem. Z jakiegoś powodu japończyk zaczął się trząść. Kilka sekund później kubeł na śmieci leciał już w kierunku nieznajomego. No, nieznajomego przynajmniej dla Trevora.
- Czeeeść, Shizuś – zaśmiał się koleżka robiąc zgrabny unik. – Cóż tu porabiasz?
Drugi kubeł też poleciał, ale znowu nic nie zrobił czarnowłosemu.
- Widzę, że się za mną stęskniłeś – zachichotał. – Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę cię tu, moja droga bestio. Jaki ten świat jest zagmatwany, co Shizuś?
Shizuo widząc, że nie ma już czym rzucać wyraźnie miał zamiar rzucić się swojemu znajomemu do gardła. Trevor chwycił go za ramię i powstrzymał skinieniem głowy. Czarnowłosy wyraźnie się zdziwił, że Shizuo posłuchał. Z oporami, ale posłuchał. Natychmiast powrócił do uśmiechniętego wyrazu twarzy. Jakby nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo zrobił kilka kroków do przodu. Zaśmiał się głośno przez co coraz trudniej było powstrzymywać jasnowłosego Japończyka przed atakiem. Trevor odepchnął go i sam podszedł do dziwaka.
- Weźże się uspokój – powiedział łagodząco i błyskawicznie uderzył go w twarz. – Kim jesteś?
Ten przewrócił się. Był wyraźnie w szoku, ale szybko się opanował.
- Izaya Orihara, informator, lat 25 – odpowiedział znów ze swoim podłym uśmieszkiem.
Tym razem Shizuo oprócz wściekłości przejawiał też lekkie zdziwienie. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek, poza nim samym, był w stanie uderzyć tę mendę. Ale Trevor stał spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Czyżby był kolejną osobą nierozszyfrowywalną dla Izayi? Jak do tej pory tylko Shizuo był dla niego w pewnym sensie zagadką. Ale teraz informator zdawał się wręcz męczyć utrzymując zadowolony wyraz twarzy. Zdawał się być porządnie wytrąconym z równowagi.
- Masz nowego kolegę…? Shizuś? – wycedził. – Jak to się ludzkie losy plączą. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem, mój potworze. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem…
Zaczął rechotać i obracać w miejscu. Widząc to wariackie zachowanie Trevor znowu podszedł do Izayi. Znowu bez zbędnych emocji. Uśmiech informatora był już w pełni uzasadniony, wiedział czego się spodziewać.
- Jestem Trevor – powiedział opanowanym tonem i walnął go w nery.
Cóż, cios w głowę to jedno, ale żeby aż tak? Czarnowłosy zgiął się w pół, ale utrzymał się na nogach. Nie chciał się aż tak poniżać wiedząc, że Shizuo patrzy na jego słabość. A on nie był słaby. Tylko zaskoczony. Musi tylko nauczyć się bardziej trafnie przewidywać zachowanie Amerykanina. 

***

Koniec.
I jak, drodzy czytelnicy? Jakieś opinie, zastrzeżenia?

PS. Nowa strona Sukursu (dawniej Odsieczy) pojawi się w niedzielę. I wreszcie zacznie się coś dziać!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Przepraszam!!! + informacje

Nie dałem rady się wyrobić. Wróciłem do domu po siedemnastej, a mam jeszcze sporo nauki. Po ludzku się nie wyrobię z narysowaniem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Zamiast tego dam wam kilka nowych newsów.
***
Mam już pomysł na wszystkie strony kończące komiks. Ale żadnych spoilerów, bo mam nadzieję, że zakończenie będzie w miarę zaskakujące. Następna strona pojawi się we wtorek lub środę.
Przez najbliższe tygodnie zakończę Odsiecz/Sukurs i zacznę nową serię. Zastanawiam się nad dwoma projektami - jeden będzie przygodami Trevora i Victorii w innych okolicznościach o nazwie Poza Światem, a drugi to wprowadzenie moich zupełnie nowych postaci w komiksie o nazwie TAX. Zamieszczę ankietę pytającą, którą możliwość wolelibyście bardziej.
Zapowiadam również nowe opowiadanie. Pora na Przygodę została zakończona, a następne uniwersum to świat znany z Durarara.

piątek, 26 kwietnia 2013

Małe Przesunięcie

Małe przesunięcie, bo w niedzielę opublikuję nową stronę komiksu. Dziś nie mogę, bo ogólnie mam dużo zamieszania, jutro wyjeżdżam i nie będzie mnie przed większość weekendu. Mam nadzieję, że na tym problemy z publikowaniem się skończą (przynajmniej na razie).

wtorek, 23 kwietnia 2013

Pora na Przygodę - Rozdział 4

Nowy rozdział gotowy!
Szczerze, nie mam pojęcie czy jest to dłuższe czy krótsze od poprzedników. Po prostu pisałem to co mi dusza podpowiadała (czyli prostu chora psychika). Czcionka większa, bo ostatnio zostało mi zarzucone przez znajomą, że jest za mała. Nie wiem czy to prawda, ale "klient nasz pan". Choć osobiście wydaje mi się trochę teraz za duża.
Mam nadzieję, że będzie odpowiadać wam nowa i ostatnia część :)
Miłego czytania! 

Trevor z Victorią wyskoczyli przed smoka. Mężczyzna z Mieczem, Którym Zabijano Smoki zaatakował gada. Ten zionął ogniem, ale łatwo było go uniknąć. Zamach. Głowa poleciała kilka metrów dalej. Znowu. I tak jak poprzednio w miarę szybko rana się zregenerowała. Na razie nie pozostawało im nic innego jak dalszy atak siłowy. Choć teoretycznie był bez sensu to coś mogło się udać. Victoria wyciągnęła rewolwer. Blondyn zdziwił się, pierwszy raz od bardzo dawna zobaczył broń palną. W tym rejonie był to ewenement i większość mieszkańców nawet nie słyszała o takim cudzie. Ale ona jak gdyby nigdy nic strzelała i to całkiem celnie. Pif, paf, ale efekt raczej zbliżony do poprzednika. Smok, który powinien być już kilka razy martwy, próbował ich zabić. Ironia tragiczna. Prawie jak w Balladynie. Co chwila uskakiwali przed płomieniami, ale to było o tyle prostsze, że smoczek nie mógł celować w dwie strony równocześnie. Nagle się zatrzymali. Smok zdawał się wciągać powietrze. Trevor i Victoria nie zaprzestali ataków, ale stało się to czego się nie spodziewali. Z obu dziurek od smoczego nosa wydobył się ogień lecący w dwie strony, w których stali. Uciekli przed morderczą pożogą, ale z trudem ukryli się za stojącą obok kupą złota.
- Musimy szybko wymyślić jakiś konstruktywny plan! – zaproponowała lekko zadyszana Victoria. – Przecież on sam z siebie się nie zabije.
- W sumie, czemu nie? – zastanowił się Trevor.
Księżniczka spojrzała na niego jak na absolutnego idiotę. Wyraz jej twarzy odpowiadał mniej –więcej reakcji inteligentnego człowieka na nowy „hit” Justina Biebera.
- Czy masz zamiar zmusić go do samobójstwa? – zapytała oschle. – Chcesz mu powiedzieć, że ma popełnić samobójstwo? Raczej łatwiej będzie mu zabić nas niż siebie. Taki szczegół.
Blondyn nie odpowiedział. Jako, że cały czas byli pod ogniowym ostrzałem złote usypisko malało w równych odstępach czasu. A on myślał. Wziął do ręki Miecz, Którym Zabijano Smoki.
- Pomóż mi, moja stara przyjaciółko.
Victoria spojrzała na niego podobnym wzrokiem co wcześniej. Odetchnęła kilka razy na uspokojenie, ale jej wzrok wciąż wyrażał lekko zażenowane emocje. W jej głowie kołatały się najróżniejsze myśli. „Czemu on mówi do miecza jak do osoby?”, „Czy w ogóle zwrócił na nią uwagę?” i „Czy to możliwe, że latające wiewiórki mogą przelecieć lotem ślizgowym aż siedem metrów między drzewami?”. Ale to wszystko to było nic. Patrzyła z zapartym tchem jak Smok Nieśmiertelności wstrzymuje atak i przygląda się podejrzliwie jej potencjalnemu chłopakowi. Ten trzymając długi na dwa metry miecz zbliżał się do niego. Wziął głęboki wdech i krzyknął.
- Przyzywam cię, Obrończyni Miecza!!!
Nic się nie stało.
Zaraz. Stop! Stało się! Po kilku sekundach miecz zaczął świecić się na zielono. Zaczął też się przekształcać. Uniósł się w powietrze, upłynnił się i przeobraził w smoka. Cóż, smoka jak smoka. Plus-minus takiego jak jego przeciwnik. Wysoki na pół metra, krępy… Przepraszam. Sądząc po dosyć fantazyjnych blond włosach powinno to zostać powiedziane trochę inaczej. Wysoka na pół metra i krępa smoczyca. Może nie zjawiskowa, ale Smokowi Nieśmiertelności powinna się spodobać. Byli na podobnym poziomie atrakcyjności. W tym złym tych słów znaczeniu.
Miedzy dwoma gadami narastało dziwne napięcie. Jak między starym, niekoniecznie dobrym, małżeństwem. Zbliżyli się do siebie. Przygotowywali się do walki na śmierć i życie.
- Co? – zapytała na głos dziewczyna wychodząc z kryjówki. – Co to ma być? Przepraszam, ale gdzie tu jest jakikolwiek sens? Jakim cudem miecz zamienił się w smoka? Czy między tą dwójką były jakieś relacje, o których powinniśmy wiedzieć? To bardzo ważne, żeby racjonalnie ocenić sytuację! A przecież nic tu się nie trzyma jakiejkolwiek logiki! – chwila przerwy. - Dlaczego kotlety nie latają?
Trevor i oba smoki spojrzeli na nią spode łba.
- Niszczysz atmosferę – fuknął Trevor jak niezadowolony kot.
O jak słodko…” pomyślała Victoria. Zamyśliła się nad słodkością zaistniałej sytuacji, a smokom to odpowiadało, bo wreszcie przestała im przeszkadzać.
- Mówiłeś, że zaraz wrócisz! Ile miałeś zamiar siedzieć tu ze swoimi koleżkami?! Tobie tylko głupie mecze w głowie! – smoczyca rozpoczęła swój wywód smoczej żony.
- Ale kochanie… -zająknął się smok.
- Nie pyskuj mi tu. Co chcesz powiedzieć?! Pewnie znowu uganiałeś się za jakimiś jaszczurkami! No co?! Czy naprawdę sądziłeś, że nie zauważę tego co robiłeś?! Jeszcze się wzbogaciłeś! Czy miałeś w ogóle zamiar powiedzieć mi o tej złotej jaskini?!
- Ale, kochanie, zostałaś zaklęta w miecz ponad tysiąc lat temu. Jak miałem ci powiedzieć o jaskini? Jak miałem ci powiedzieć cokolwiek?
- NIE PYSKUJ!!! Jakbyś chciał to byś to zrobił!
Smok popatrzył na Trevora i Victorię wzrokiem mówiącym tylko jedno słowo - „Pomocy”. W sumie zrobiło im się żal stwora, który dopiero co chciał ich zabić. Nie zasłużył na tak straszliwą karę jak zrzędliwa żona. Coś jednak wisiało w powietrzu. I z pewnością nie był to kotlet. Wyczuwało się, że to będą ostatnie chwile. Smoczyca uniosła łapkę, bo jak to inaczej nazwać, i w powietrzu napisała trzy ognisty cyfry. 666. Jarzyły się niemiłosiernie. Smok Nieśmiertelności zdębiał na ich widok. Następny ciąg zdarzeń był stosunkowo nieprzewidywalny. I szybki.
Padł. Umarł. Nie żyje.
Trevor i Victoria spojrzeli po sobie, a potem na smoczycę.
- Co się stało? – odezwała się pierwsza Victoria. – Przecież tego smoka nie można zabić! Wszędzie pisali, że nie można go zabić!
- Ale to była śmierć naturalna – odparła gadzica. – Nikt go nie zabił. Sam umarł.
- Dobrze, ale jak? Teoretycznie smok NIEŚMIERTELNOŚCI powinien być NIEŚMIERTELNY!
Paczały przez chwilę na siebie, a Trevor zastanowił się nad sensem tej międzygatunkowej, żeńskiej wymiany zdań. Jeśli smok nie żyje to nie żyje. O czym tu dyskutować? Trzeba się cieszyć i zabrać z jaskini tyle złota ile tylko można unieść.
Nie zważając na jego racjonalne argumenty, kobiety dalej dyskutowały.
- Heksakosjoiheksekontaheksafobia. Lęk przed liczbą 666. Dostał zawału. Umarł śmiercią naturalną.
Po tych niezwykle optymistycznych słowach smoczyca zajęła się ogniem i ponownie przekształciła się znowu w Miecz, Którym Zabijano Smoki. Choć w sumie to powinien być Smok Zaklęty w Miecz, Którym Zabijano Smoki. SZMKZS. Nie, lepiej zostawić MKZS. Sprawa smoka nękającego okolicę rozwiązana. Victoria westchnęła pocieszona. Rozejrzała się. Trevora nie było. Zdziwiła się i zaczęła nerwowo szukać go wzrokiem. Kątem oka zobaczyła wystającą zza jednej ze złotych kupek stopę blondyna. Podeszła tam, żeby zobaczyć co robi. Schylał się i wyraźnie zagarniał coś do wszystkich możliwych kieszeni i… sakiewek. Uniósł głowę i spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
- Za jedzenie i uzbrojenie trzeba czymś płacić – rzucił oskarżająco i znowu się pochylił.
W tym momencie księżniczka przypomniała sobie, że znajdowali się w jaskini w całości wypełnionej złotem. Zastanowiła się chwilę. „Co prawda jestem księżniczką…”pomyślała również się schylając. „Ale trochę dodatkowych środków też by się przydało”. Zgarniali złote monety ramię w ramię aż nie zapełnili wszystkich możliwych zakamarków w odzieży. Bez słowa powędrowali ku bramie i opuścili złote miejsce. Kilka sekund później wrota przeobraziły się w litą skałę.
- Dobrze, że nie zmarnowaliśmy tam czasu – westchnęła Victoria usatysfakcjonowana.
Trevor pokiwał głową. Spod koszuli wyleciało kilka monet. Blondyn szybkim ruchem wgarnął je tam gdzie były. Akceptował niektóre przedmioty jako leżące na ziemi i ich nie tykał, lecz ta zasada nie tyczyła się pieniędzy. W końcu nie rosną na drzewach. Co prawda spotkał rasę drzew, na których rosły złote monety, ale drzewa te lubiły też zjadać ludzi. W ten sposób zebranie dużej ilości cennego kruszcu było problematyczne. Szczególnie, gdy na zainteresowanego łatwym zarobkiem biegł rozwścieczony, dosłownie, las.
Szli wzdłuż góry, a dookoła rozciągała się trawiasta równina. Gdzieś w oddali zobaczyli olbrzymiego, żółtego psa, który rósł z każdą chwilą. W pewnej chwili przestał rosnąć, ale zamiast tego przemienił się w wielkiego klapka. A potem w glana. Na koniec w kotleta na nóżkach. Przy nim stał mały chłopiec przebrany za królika machający we wszystkie strony zardzewiałym mieczem. Łowca smoków przyjrzał się temu co tam robili. Walczyli z czymś. Zobaczył małe, opierzone, wściekłe kulki. Aha, walczyli z kaczuszkami. Chłopiec zamachnął się i przeciął swym zacnym orężem kilka z nich na pół. Trevor parsknął, ale przypomniał po sobie jak sam niemal nie został pokonany przez te małe bestie. Victoria też stała, patrzyła i, prawdopodobnie, myślała. Ale blondyn nie interesował się tym zbytnio, bo zdawał sobie sprawę, że nie pojąłby co się dzieje w jej kobiecej głowie.
Po kilku chwilach ruszyli znowu przed siebie. Victoria wydawała się bardziej rozmowna, ale Trevor nie. Myślał o biednych bezdomnych lemurach. Mimo to dziewczyna postanowiła jakoś zagadać.
- Masz coś do roboty? Jakieś zlecenie, misję? – zapytała ciekawsko.
Mężczyzna pokręcił bezgłośnie głową.
- Chcesz iść do jakiegoś miasta? Tawerny? Słyszałam, że niedaleko jest miasteczko Kangurów Linoskoczków i jest tam bardzo interesujący lokal.
Znowu pokręcił na „nie”.
- A co powiesz na randkę? – kontynuowała, ale już bez takiej wiary jak wcześniej.
Tu chwila zastanowienia.
Trevor pokiwał głową. Można by odnieść wrażenie, że z większą dozą optymizmu niż wcześniej.


***
Zostawiłem w miarę otwarte zakończenie, bo istnieje szansa, że przyjdzie mi kiedyś do głowy kontynuacja tej jakże szalonej serii :)

piątek, 19 kwietnia 2013

~ Sukurs 10 ~ + ENG

Nowa strona gotowa.
Zmiana tytułu wykonana.
Pozostało wam już tylko przeczytać co to za dziwota powymyślałem :)
Dodatkowo potwierdzam, że w następnym tygodniu (najprawdopodobniej we wtorek) pojawi się nowy rozdział opowiadania z cyklu Pora na Przygodę. Aktywnie zastanawiam się też nad fabułą kolejnej opowiadaniowej serii.
Miłej lektury.



wtorek, 16 kwietnia 2013

Logo!

Cześć czytelnikom!
Jak wspomina tytuł posta (i góra strony) - coś się zmieniło. A raczej pojawiło. Logo, nad którym pracowałem ostatnio zostało ukończone i sądzę, że będzie przyjemnym powitaniem dla potencjalnych nowych osób zaglądających na tę magiczną stronę.
Mam nadzieję, że dodanie ręcznego logo dodało trochę mojemu blogowi :)
Do kolejnej strony Odsieczy/Sukursu (bo od przyszłego piątku będzie to Sukurs)!
~Aye!

niedziela, 14 kwietnia 2013

~ Odsiecz 09 ~ + ENG

Nowa strona!
Jako, że mam dużo pracy to na razie wstrzymuję projekt z opowiadaniem. Pory na Przygodę została ostatnia część, więc uczucie niedosytu jest :) Napiszę wkrótce, kiedy będą pojawiać się opowiadania.
A opowiadanie "Odsiecz" od następnej strony przemianuję na "Sukurs". Oznacza to dokładnie to samo, po prostu chciałem dopasować się bardziej do wersji angielskiej, bo tam tytuł brzmi "Succor" czyli bezpośrednio sukurs.
Do przeczytania!

piątek, 12 kwietnia 2013

Info

Agh... Weno wróć.
Na razie mam lekkie problemy z wykorzystywaniem własnych pomysłów i dodatkowo dużo innych spraw na głowie (albo sam je sobie wymyślam). Po prostu ciężko jest mi się teraz zebrać i wymyślić cokolwiek konstruktywnego. Dam sobie trochę czasu na przemyślenie fabuł komiksu i opowiadania, i mam nadzieję na w miarę dobre następne posty.
Nową stronę komiksu postaram się opublikować jutro albo w niedzielę.
Do przeczytania :)

PS. W miarę możliwości, czy ktoś kto czyta (o ile ktokolwiek taki jest) miałby coś co go osobiście inspiruje czy daje jakieś pomysły to proszę o wspomożenie tą informację w komentarzu. Na pewno mi to pomoże w wymyślaniu nowych przygód, skeczy, a efekt powinien być zadowalający :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

~ Odsiecz 08 ~ + ENG

Nowa strona gotowa i opublikowana! I to szybciej niż się spodziewałem :) W związku z tym trochę odroczę modyfikację wyglądu i skupię się na kolejnej stronie. I postaram się choć trochę zminimalizować częstotliwość słowa "sympatycznie" na moim blogu ;P Dosłyszałem słowa skargi, że trochę go nadużywam. Z głębi serca, przepraszam.
W takim razie zapraszam do czytania.

sobota, 6 kwietnia 2013

Komplikacji ciąg dalszy

Z przyczyn lodowych nie będę w stanie opublikować w tym tygodniu nowej stroy ani nowego rozdziału opowiadania, ale postaram się nadrobić zaległości jak najszybciej w następnym tygodniu.
Zapowiadam też niewielką zmianę w wyglądzie :)

niedziela, 31 marca 2013

Wielkanoc!


Ciemna sala wypełniona po publiką brzegi. Nagle wszędzie dookoła jaśnieje jaskrawe światła. Wchodzi wysoki mężczyzna w średnim wieku ubrany w nowiutki garnitur. W dłoni trzyma mikrofon. Rozlegają się brawa, gwizdy i inne wyrazy aprobaty.
Mężczyzna zaczyna mówić.
- Witam w wielkanocnym wydaniu naszego teleturnieju! Dziś zmierzą się ze sobą…


- Królik, czyli Trevor oraz kurczak, Victoria!
Brawa. Rozpoczyna się budząca napięcie muzyczna sekwencja programu. Uczestnicy starcia cały czas machają i kłaniają się w stronę publiczności. Trwa to plus minus pół minuty. Głos znowu zabiera prowadzący.
- Przypomnę zasady! Losuję pytanie, a nasza para będzie miała łącznie minutę na odpowiedź! Wygra ta osoba, która przekona do siebie publiczność! Musicie pokazać się od jak najlepszej strony! Widownia dostrzeże każdy wasz błąd!
Milknie, a z widowni znowu dochodzą oklaski. Trevor i Victoria siadają na stojących obok fotelach.
- Czas na pierwsze pytanie!
Mężczyzna sięga po pierwszą kartkę z pytaniem. Wszyscy wstrzymują oddech.
Co sądzicie o strzelaniu do wielkanocnych króliczków?
Victoria.
- To nie do przyjęcia! Jak każde zwierzę, zajączki muszą mieć swoje prawa! Nie można od tak strzelać do bezbronnych zwierząt! Według ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody nie można strzelać do przedstawicieli gatunków dziko żyjących. To niezgodne z prawem i niezgodne z naszą obywatelką odpowiedzialnością! Co robi rząd, żeby zatrzymać ten nierządny proceder? Czy kiedykolwiek choć słowem został przedstawiony ten problem? Nie! Władza udaje, że tego problemu nie ma!
Trevor.
- Czy jest takie zwierzę jak wielkanocny króliczek? Ja ewentualnie znam tylko króliki czy zające. W sumie, jak można strzelać do wielkanocnych zajączków skoro widzimy je tylko na bilbordach czy na jakichś ulotkach. No, chyba, że strzela się do bilbordów i ulotek. Ale to byłoby marnotrawstwem pocisków. Już lepiej jest celować do butelek. Choć z tej strony, żal trochę butelek. Chwila. *tu zerka na siebie* Przecież ja jestem wielkanocnym zajączkiem! Nie można strzelać do wielkanocnych zajączków!
Koniec czasu. Kolejne pytanie.
Jak obchodzisz Śmigusa Dyngusa?
Victoria.
- Zazwyczaj zasadzam się na moją rodzinę gdzieś za ścianą ze spryskiwaczem. Lubię w ten sposób atakować mojego młodszego brata, bo nigdy się mnie nie spodziewa. Biedny. A potem pojawiają się rodzice to zastępuje wodna wojna aż do momentu, gdy jedna ze stron się podda. Zwykle trzymamy się długo i dzięki temu zabawa jest lepsza. Szczególnie, że rzadko bywam w domu i nie mam okazji tak pozytywnie spędzać czasu. Między innymi za Dyngusa lubię święta Wielkanocne.
Trevor.
- Nie obchodzę Śmigusa Dyngusa. Jest za mokry. Tyle, że moi znajomi go obchodzą. I staję się ich mimowolną ofiarą. *tu wzdycha* Ale sam w sobie ten dzień nie jest zły.
Z czym kojarzy ci się Wielkanoc?
Victoria.
- Z miłą atmosferą, ze Śniadaniem Wielkanocnym i spotkaniami rodziną. Uwielbiam spotykać się z moją rodziną. Pozwolę sobie ich pozdrowić. *macha ręką do kamery* Moja mama piecze wyśmienite ciasto, które uwielbiamy. Nigdy nie zapomnę jak tata starał się jej pomóc i niechcący wysadził piekarnik. Co prawda, wywołał pożar, ale teraz miło wspominamy całą akcję. Albo kiedy brat znalazł skrytkę z czekoladowymi zającami. Jakież było nasze zdziwienie kiedy okazało się, że ze słodkiego poczęstunku nic nie zostało! Zdecydowanie mam wiele sympatycznych wspomnień z Wielkanocy.
Trevor.
- Wielkanoc jest przyjemna. Ogólnie, spotkanie z rodziną i czas wolny od pracy. Jest miło. Nikt ci nie mówi, że masz beznadziejną pracę i mało zarabiasz. Przynajmniej, nie tak często.
Co sądzisz o komercjalizacji świąt?
Victoria.
- Uważam, że to nie jest za dobre zjawisko. Przez to zamazuje się właściwy przekaz świąt. Rodzina, miła atmosfera! Poza tym dzieci dostają zły wzorzec świąt. To nie odbywa się zawsze tak jak w najróżniejszych reklamach! Każda rodzina ma swoje własne tradycje i przyzwyczajenia. W tym całym zamieszaniu zacierają się niektóre granice między Wielkanocą, a Bożym Narodzeniem! Prezenty! Uważam, że to w grudniu powinien być czas dawania prezentów, a nie teraz. Zdaję sobie sprawę, że sklepy muszą zarabiać, ale nie kosztem biednych dzieci!
Trevor.
- Każdy musi jakoś zarabiać, więc nie wiem w czym jest problem. Komercjalizacja to chyba coś normalnego. Przecież sklepy starają się zarabiać i to normalne. O ile się nie mylę. Gdybym pracował w sklepie to byłoby mi to na rękę, że rodzice kupują dzieciom prezenty. Prezenty też są dzieciom na rękę. A rodzice powinni być szczęśliwi ze szczęścia swoich dzieci. W takim razie wszyscy są szczęśliwi i nie ma problemu.
Co sądzicie o związkach między zajączkami, a kurczaczkami?
Victoria.
- Tak! Trzeba być tolerancyjnym i popierać miłość międzygatunkową! Przecież jak można zabraniać dwóm zwierzętom wspólnego przeżywania życia. Jak tak można! Naród musi się zjednoczyć, żeby zajączkom i kurczaczkom żyło się jak najlepiej! Wolność! Harmonia! Feminiz… przepraszam. Rozpędziłam się. Ale trzeba uznać fakt, że… Zaraz! Sekunda! Nie ma żadnej ustawy legalizującej nawet związki między wewnątrzgatunkowe! Czy ktoś kiedykolwiek słyszał o związku kurczaczka z kurczaczkiem? Zajączka z zajączkiem? Czyżby rząd znowu ukrywał przed nami problemy? Czyżby znowu udawał, że nie ma takiego problemu jak związki pomiędzy kurczaczkami, zajączkami i kurczaczkami z zajączkami?! Pytam się! Co powie rząd?!
Trevor.
- Jak chcą to niech zawierają te związki. Każdy robi to co mu odpowiada. Mi nic do tego.
Koniec czasu!
Oklaski. Trevor i Victoria kłaniają się.
Widownia głosuje.
Prowadzący otrzymuje kopertę.
- Nagroda wędruje do…
Napięcie. I budząca napięcie muzyka w tle.
Napięcieeeeeeeeee.
- Victorii!

Za kulisami.
- W sumie, dlaczego wygrałaś? – pyta Trevor. – Ja starałem się dobrze wypaść, a ty tylko gadałaś.
- Nie mam pojęcia. Mówiłam tylko co mi w duszy grało. Może chodziło o mądrość moich słów? W końcu skończyłam prawo!
Wchodzi prowadzący.
- Ależ skąd. Po prostu publiczność nie nadążała za tym co mówisz i z góry założyła, że lepiej zagłosować na ciebie. A głosowanie na sympatycznego uczestnika to już stare dzieje, wyszło z mody. W ogóle nie prowokuje teraz ludzie będą oglądać więcej powtórek i zastanawiać się jakim cudem ona wygrała. – Mała przerwa. – A my będziemy na tym zarabiać.
Wszyscy wychodzą.

KONIEC :) 
Wesołych Świąt!

Mam nadzieję, że nie przesadziłem i wyszło w miarę sympatycznie. A na wszelki wypadek dodam jeszcze, że pytania nie miały na celu urażenia kogokolwiek. Po prostu to zbitek moich pomysłów lub pomysłów członków rodziny wspierającej mnie kiedy nie miałem pomysłu na kolejne pytanie ;P
I zamieszczę również taki mały bonusik, o którym każdy Polak ostatnio przynajmniej raz myślał :)

czwartek, 28 marca 2013

~ Odsiecz 07 ~ + ENG

Zapraszam do przeczytanie nowej strony!
English version is avaliable!
Są już święta i szykuję coś specjalnego. Nie napiszę co to będzie. Pierwszym powodem jest to, że zepsułoby to Wam niespodziankę, a po drugie dopiero to wymyślam :) I, żeby mieć więcej czasu na wymyślanie dziwnych rzeczy postanowiłem podzielić się z wami troszeczkę wcześniej nową stroną.


sobota, 23 marca 2013

Pora na Przygodę - Rozdział 3


Nowiutki rodział. Zapraszam do czytania.
W najbliższym czasie opublikuję rysunki do tego rozdziału. Postaram się, żeby były w miarę sympatyczne ;P 

***

Trevor szedł przez rynek miasteczka Wiecznych Wołów. Kupił tam nowy pokrowiec na Miecz, Którym Zabijano Smoki. W sumie, dostał go za darmo. Woły był dla niego bardzo przychylne, bo po drodze zgładził nękającego je smoka adwokackiego. Był w miarę prosty do zabicia, bo zamiast płomieniami ział protokołami. Lud ten nie umiał czytać ani pisać, więc kolejne protokoły były dla niego prawdziwą udręką.
Kiedy wychodził z miasta usłyszał oklaski, ale nie zatrzymał się. Od miejscowego przywódcy dowiedział się o dość uciążliwej bestii nękającej zaprzyjaźnione z nim plemię. Przydałoby się gada wykończyć. Nagroda za tę misję też była całkiem kusząca. I całkiem pieniężna.
Nawiasem, nikt nie wiedział nic na temat tajemniczego słowa „kotlet”. Trzeba było z tym poczekać na jakiś dogodniejszy moment.
Po godzinie wędrówki doszedł do góry, którą ponoć zamieszkiwał ów smok. Jedynym logicznym wejściem była widoczna zza niskich zarośli jaskinia. Kształtem przypominała wielkie drzwi. Dawało to dziwny efekt. Wszedł do środka. Na jej ścianach w równych odstępach porozmieszczane były pochodnie. Wzmagały one uczucie tajemniczości i mroku. Na końcu Blondyn dostrzegł olbrzymie drewniane wrota w złotej ramie. Podszedł do nich. Coś co nimi przechodziło musiało być większe niż przeciętny smok. I to całkiem sporo większe. Ale miał już kolekcji głowy równie wielkich poczwar.
Nagle przed nim pojawił się sięgający do jego ramion człowieczek z głową sowy.
- Aby przejść musisz odpowiedzieć na moją zagadkę! – zahukał. – Bez nóg nie ucieknie, bez rąk się nie wespnie, w panice przed czterema kłami celującymi w jego skórę. Co to jest?
Mężczyzna spojrzał dziwnie na sowogłowego. To co powiedział było tak co najmniej bez sensu, ale czego można się spodziewać po takich stworzeniach. Myśl, myśl pomyślał do siebie Trevor. Nie było to wcale takie proste. Jako łowca smoków miał zabijać gady, a nie zastanawiać się nad niezbyt filozoficznymi pytaniami. Czy dobrym pomysłem byłoby otwarcie bramy mieczem? Trudno powiedzieć jakie zaklęcia ją chroniły. Zadanie mogłoby być całkiem proste, ale z doświadczenia wiedział, że rzadko tak bywa. Przydałoby się odpowiedzieć. A najlepiej poprawnie. Zastanowił się. Czy coś mogłoby mu pomóc?
Jedna myśl nawiedziła jego stosunkowo pustą głowę.
- Kotlet – wypalił bez zastanowienia.
Człowiek-sowa spojrzał na niego dziwnie. Powoli pokiwał głową z jakby rozpaczą w oczach. Wyraźnie nikt wcześniej nie odgadł zagadki. Ubranie sowogłowego zajęło się ogniem. On krzycząc desperacko starał się ugasić płomienie, ale nie dało się. Spłonął żywcem. Zostały z niego tylko zwęglone kości. Trevor patrzył na tę sytuację będąc w szczerym szoku. Czyżby to była kara dla strażnika, że łamigłówka została rozwiązana? Mężczyzna zastanawiał się jednak nad czymś innym.
- Skoro umarł to kto mi teraz otworzy bramę? – powiedział do siebie z pretensją w głosie.
W tym samym momencie wrota się otworzyły.
- O! I po sprawie – ucieszył się.
Miło zaskoczony ominął zwłoki strażnika i wszedł przez wejście. Jego oczom ukazał się niezwykły widok. Znajdowały się przed nim całe góry złota. Góry, że aż góry złotych monet, posążki i inne wyznaczniki bogactwa. W sumie, trudno się dziwić. Smoki były bardzo chciwe i lubią gromadzić kosztowności. Choć nawet tu było ich bardzo dużo. Aż dziwne, że nikt go jeszcze nie obrabował. Zobaczenie złodzieja między złotymi kopcami nie mogło być łatwe. Trevor omijając kolejne kupki złota dostrzegł szkielet obwieszony prawie spalonymi ubraniami. Czyli już wiadomo co się stało ze złodziejami. Ale on miał Miecz, Którym Zabijano Smoki. Z nim nie powinno być większego problemu. Idąc dostrzegł coś dziwnego. Wyszedł na coś jakby złotą polanę, a w jej centrum znajdowała się fontanna tryskająca płynnym złotym. Takich cudów to on jeszcze nie widział. Tym razem z zupełnie ludzkich przyczyn pomyślał, że warto byłoby zabić tego smoka. Minął fascynujący obiekt i poszedł dalej. Swoją drogą, ta jaskinia była niepokojąco wielka. A otaczające go ze wszystkich stron złoto układało się w coś, jakby labirynt.
Minął zakręt i jego oczom ukazało się coś chorego. Czyżby gadzina miała coś w rodzaju obsesji? Zapewne. Przed nim stały dziesiątki złotych posągów księżniczek. I na pewno nie były to żywe oryginały, bo widać było ślady po kształtowaniu. Co ciekawe, były naprawdę podobne do prawdziwych księżniczek. Czyżby zrobił je smok z duszą artysty?
Nagle podłoże zaczęło się trząść. Trevor podbiegł z powrotem w stronę i schował się za jednym z niższych złotych kopców, żeby widzieć co chce wejść. Wrota powoli zaczęły się otwierać. Napięcie wzrastało, bo kroki były słyszalne, ale obiekt je wywołujący niekoniecznie. Wreszcie smok się pojawił. Mężczyzna patrzył zszokowany na jego, bądź, co bądź, zaskakujący wygląd.
Był mały, fioletowo-różowy z nieproporcjonalnie wielką głową. W sumie wyglądał jak smoczy bobas. Brama się zamknęła ze złowrogim skrzypnięciem.
Smoczek westchnął, podskoczył kilka razy w miejscu i wskoczył do znajdującego się obok złotego basenu. Było tam tyle złota, że blondyn nawet nie zauważył czegoś tak osobliwego jak złoty basen. Gad popluskał się chwilę i wyskoczył znowu na stały grunt. Robił coś co nie napawało Trevora spokojem wąchał. Całkiem zajadle wąchał. Zupełnie jakby poczuł coś czego poczuć nie powinien. Mężczyzna był pewien kogo. Jego. Było to tak oczywiste, że fakt, że smok odwrócił się w zupełnie innym kierunku tak wybił mężczyznę z równowagi. Wyskoczył ze swojej kryjówki i zaatakował jaszczurkę Mieczem, Którym Zabijano Smoki.
- A masz, maluchu! - krzyknął na niego Trevor.
Ten odwrócił się i zionął na niego monstrualnym płomieniem. Osłonił mieczem. Pomimo, że ostrze było ognioodporne to wyraźnie się nagrzało. Siła smoczka była wyraźnie niewspółmierna do jego wielkości. Mimo to mężczyzna rzucił się do ataku. Szybkim ruchem odciął gadowi wielki łeb. Było to aż zbyt łatwe. Ciałko upadło na złotą górę, a głowa leżała dwa metry dalej. Trevor zdziwił się tym jak łatwo zgładził stwora. Uśmiechnął się do siebie i szybko zaczął zgarniać złoto do kieszeni. Jedzenie trzeba za coś kupić. W końcu nie można za każdym razem biegać za potencjalnym posiłkiem.
- Schowaj się! - usłyszał za sobą kobiecy krzyk. - Szybko!
Odwrócił się nie mając zamiaru posłuchać rady. W jego kierunku biegła Victoria. Ucieszył się, ale jej mina wcale nie wyrażała radości. Była raczej zdenerwowana.
- Smok się regeneruje! - krzyknęła będąc już przy nim. - Musimy się schować.
- Co? - zdziwił się mężczyzna.
Zerknął na smocze zwłoki. Był jednak pewien problem. Smoczych zwłok nie było. Zamiast nich stał tam żywy smok. Trevor zerknął na Victorię i znowu na smoka.
- Co? - zdziwił się znowu.
Dziewczyna pociągnęła go za jedną z gór ze złota w ucieczce przed ognistym płomieniem. Na twarzy Trevora wciąż utrzymywał się lekko zszokowany wyraz. No dobrze, nie lekko. Victoria musiała go uderzyć w twarz, żeby odzyskał zmysły. Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Co jest nie tak z tym… czymś? - zapytał.
- To smok nieśmiertelności. Nie można go zabić, bo może odnawiać swoje ciało - wyjaśniła pospiesznie.
- To jak go zabić? Czy masz zamiar mi powiedzieć, że nie da się go zabić - zapytał ironicznie Trevor.
Victoria zrobiła zmieszaną minę.
- Nie, niezupełnie - powiedziała. - Wiem, że można go zabić, ale nie mam informacji co do tego jak to zrobić. Moje zaufane źródła nie dały pewnych informacji.
Dookoła nich było naprawdę gorąco. Pewnie z powodu, że smok dalej atakował ich swoich ognistym oddechem. Aż dziwne, że taki mały stworek miał w sobie tyle siły. Wyglądało na to, że prze ciągu kilku minut uda mu się w całości roztopić ich złotą kryjówkę. Nie można było czekać aż gadzina dokończy dzieła. Według źródeł księżniczki zabicie go nie mogło być proste. W końcu był smokiem nieśmiertelności. Zaraz, chwila. Jakich źródeł? Skąd księżniczka mogłaby mieć jakiekolwiek źródła, które zdawały się być ściśle tajne?
- Jakie źródła? - zapytał ją.
Victoria westchnęła. Wyraźnie zastanawiała się nad tym czy powiedzieć mu czy nie. W takim razie musiało to być coś ważnego.
- Nie jestem zwyczajną księżniczką. Nie noszę korony z pewnego powodu - przerwała. - Jestem tak zwaną Księżniczką od Zadań Specjalnych. Współpracuję z Królestwem Prywatnych Detektywów, stąd moje informacje.
- Czemu mi to mówisz?
- W naszej obecnej sytuacji nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic. Pierwsza zasada przetrwania.
Milczeli przez chwilę, a ich kryjówka coraz bardziej zaczynała znikać. Z jakiegoś powodu nie prosiła go, żeby też powiedział swoje tajemnice. Albo uznała, że nie ma on żadnych sekretów, albo wszystkie już znała. W końcu on też znał Prywatnych Detektywów. Musieli go prześwietlić zanim do nich zawitał. A współpraca z księżniczką musiała być ściśle tajna i dlatego nic o tym nie wiedział. Wszystko wyjaśnione zgrabnie i klarownie.
Zerknęli na siebie. Uśmiechnęli się do siebie, ale chwilę potem przypomnieli sobie o okolicznościach sprzyjających zwęgleniu. Dlatego uśmiechom trzeba było zaprzestać i zacząć myśleć logicznie.
- Trzeba coś szybko wymyślić - powiedział blondyn.
- Tak - potwierdziła Victoria tym razem tajemniczo się uśmiechając.
Doskonale wiedzieli co powinni zrobić. Albo raczej co im się wydawało, że powinni zrobić.

Reorganizacja wyglądu

Ostatnio zauważyłem, że mój blog w swoim "dynamicznym" widoku jest bardzo niewygodny. Przynajmniej dla mnie, ale jako, że jestem autorem to ja też powiienem wygodnie przedlądać to co publikuję. I stąd ta zmiana :)
Teoretycznie niewiele się zmieniło, tylko trochę unormalniłem wygląd. Sądzę, że jest lepiej.
I od tej pory strony komiksu będą mniejsze - powiększenie będzie pojawiało się po kliknięciu na miniaturę. Mam nadzieję, że nie będzie to jakoś specjalnie nieprzyjemna zmiana. Jeśli coś będzie wam nie pasowało to proszę napisać to w komentarzach.

***

Nowy rozdział Pory na Przygodę pojawi się jeszcze dziś lub jutro.
Zapraszam do czytania :)

piątek, 22 marca 2013

~Odsiecz 06~ + ENG

Muszę powiedzieć, że jestem wyjątkowo zadowolony z ostatniego obrazka. Spełnił wszystkie mojej pierwotne założenia i w miarę realistycznie wyszła mi trzymająca pistolet dłoń. Trochę czasu zajęło mi jej zaprojektowanie ;P

czwartek, 21 marca 2013

Artów ciąg dalszy - Pora na Przygodę

Cześć!
Wstawiam rysunki przedstawiające postacie z poprzedniej części opowiadania Pora na Przygodę. Tak naprawdę to tylko te w miarę kluczowe, bo nie widzę na razie sensu w rysowaniu wszystkich stworzeń (długopisian czy kaczuszek).
Na razie daję art przedstawiający Victorię z Krainy Ooo.
To księżniczka, ale nie ma korony. Ten motyw wyjaśnię w czwartej części opowiadania.
Drugi rysunek przedstawia smoka górskiego. Jestem bardzo zadowolony z tego projektu, całkiem sympatycznie mi wyszedł.
Kolejną postacią z drugiego rozdziału był Lodowy Król. Jemu nie robiłem osobnego art'a, bo jest to oficjalna postać i w Internetach z pewnością je znajdziecie. Za to umieściłem go w opisanej przeze mnie sytuacji. Przy okazji macie tu mniej więcej pokazane proporcje smoka na podstawie Lodowego Króla.
Na razie tyle.
Jutro kolejna strona mojej autorskiej Odsieczy. Zapraszam do czytanie :)